Więc to jest mniej więcej tak: Żyję. Niestety nie tknęłam opowiadania nawet na sekundę, bo wciąż... hmm... powiedzmy, że jestem na wakacjach i po prostu mój umysł nie jest w stanie się wbić poprawnie w klimat. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Po prostu potrzebuję naprawdę długiej przerwy, żeby dojść do siebie. Tak czy inaczej, postanowiłam się z Wami podzielić czymś, nad czym sobie pracuję z przyjaciółką w chwilach wolnego jako odreagowanie od uroczej rzeczywistości. I chyba wrzucam to tutaj głównie po to, byście mieli choć coś do czytania podczas tego mojego efektownego zgonu, no i chyba liczę trochę na to, by ktoś mi napisał, co o tym sądzi, bo nie jestem przyzwyczajona do tego, by pisać i nie wiedzieć, czy piszę dobrze, czy tylko mi się tak wydaje XD Więc... Nie wiem, czy ktoś z tego cokolwiek wyciągnie, ale wiecie jak to ze mną - chill out. Więc to jak zwykle kawałek dla relaksu ^ ^
Nina
Uniosłam dłoń do góry i spojrzałam na swoje
paznokcie. Chyba powinnam je w końcu ogarnąć, bo lakier zaczyna już powoli
odpryskiwać. To bardzo mało fajne.
Z nudów zaczęłam go jeszcze bardziej skubać, patrząc, jak na ziemię powoli opadają kawałki czerwonej emalii do paznokci. Wydało mi się to wyjątkowo interesującym zjawiskiem. I przede wszystkim dzięki temu kolejka jakoś szybciej zaczęła się poruszać. Jeden zero dla mnie. Czemu nie mogłam wpaść na to od razu? Może wtedy już dawno bym wyszła z tej kolejki i człapała w stronę domu? Kto wie? Może już nawet siedziałabym w łóżku Hany i podtykała jej pod nos kubek ze Starbucksa, żeby otworzyła patrzałki i się obudziła. I wtedy mogłabym się w nią wkleić, zanim zorientowałaby się, co w ogóle się dzieje i co ja tam robię i co dzisiaj za dzień. Chociaż może i by się zorientowała? Kto to wie? Czasami za nią nie nadążam. Ale to chyba nic nowego. Tak jest od początku. Ja za nią nie nadążam, a ona za mną. To takie totalnie w naszym stylu.
Z nudów zaczęłam go jeszcze bardziej skubać, patrząc, jak na ziemię powoli opadają kawałki czerwonej emalii do paznokci. Wydało mi się to wyjątkowo interesującym zjawiskiem. I przede wszystkim dzięki temu kolejka jakoś szybciej zaczęła się poruszać. Jeden zero dla mnie. Czemu nie mogłam wpaść na to od razu? Może wtedy już dawno bym wyszła z tej kolejki i człapała w stronę domu? Kto wie? Może już nawet siedziałabym w łóżku Hany i podtykała jej pod nos kubek ze Starbucksa, żeby otworzyła patrzałki i się obudziła. I wtedy mogłabym się w nią wkleić, zanim zorientowałaby się, co w ogóle się dzieje i co ja tam robię i co dzisiaj za dzień. Chociaż może i by się zorientowała? Kto to wie? Czasami za nią nie nadążam. Ale to chyba nic nowego. Tak jest od początku. Ja za nią nie nadążam, a ona za mną. To takie totalnie w naszym stylu.
- Co podać? – Będę musiała zmyć ten lakier.
I to jeszcze przed wyjściem do pracy, bo to chyba nieestetyczne, czy coś tam.
- Co? – Tak, mój refleks. Dopiero się
zorientowałam, że ktoś coś do mnie mówił. Zamrugałam oczami i uśmiechnęłam się
niewinnie do mężczyzny za ladą, którego kojarzyłam właśnie z tego miejsca.
Chociaż to Hana częściej kupuje kawę tutaj, bo ona zazwyczaj wstaje przede mną,
a raczej ma zawsze więcej czasu, niż ja.
- Pytałem, co podać. – Powtórzył mężczyzna,
a ja przywaliłam sobie otwartą dłonią w czoło. Oczywiście. No, o co innego
mógłby pytać ten człowieczek z fartuszkiem Starbucksa?
- Dwa razy Hazelnut Macchiato, Chicken
Santa Fe Panini, Cinnamon Rolls i Double Chocolate Brownie. Na wynos. –
Uśmiechnęłam się radośnie do człowieczka. Otworzyłam portfel i wyciągnęłam pieniądze, kładąc je na ladzie. Wydał mi resztę, a ja chowając ją do portfela, zaczęłam
śledzić jego ruchy, jak szykuje moje zamówienie i pakuje wszystko w kubeczki i
papierową torbę.
Chwilę później trzymałam w prawej ręce
torebkę wraz z portfelem i naszym pachnącym śniadaniem, oraz Brownie, które
miało udawać tort urodzinowy, a którego cholernie nie chciało mi się robić,
chociaż kocham robić ciasta, ale… To nie brak czasu. To po prostu lenistwo. A
już na pewno w momencie, kiedy zdychałam na ból brzucha spowodowanym pierdolonym
okresem, który prawdopodobnie sprawi, że stracę dużo krwi i gdzieś w końcu
zdechnę. Prawdopodobnie jeszcze przed wyjściem do pracy zasram cały kibel, zważywszy na to, że właśnie teraz trzymam w lewej ręce kubeczki z kawą. Z czego
jedna należy do mnie. Kawa i okres, równa się bomba atomowa w postaci gówna
(nie żebym była jakaś obrzydliwa. Nie no, co tam.). Jakie to urocze.
W lewej ręce trzymałam tackę z dwoma
kubeczkami z kawą. Odwróciłam się i patrząc pod nogi, żeby nie zahaczyć się o
własne stopy ruszyłam w stronę wyjścia. No i na tym by się skończyła moja
cudowna egzystencja. Nim zdążyłam zauważyć, że praktycznie przed moim nosem
pojawiły się inne stopy odziane w jakieś adidasy, mój nos wraz z kubeczkami z
kawą wkleił się w cholernie dobrze pachnący tors, kogoś, kto był ode mnie o
wiele, wiele wyższy. I niech mnie piekło pochłonie, ale mojemu mózgowi właśnie
załączyła się żarówka. Ten zapach poznam wszędzie. Kiedyś, razem z Haną
spędziłyśmy godzinę w perfumerii, szukając czegoś, co nam się spodoba. Na dziale
męskim.
Chanel Allure Homme - to był jeden z tych zapachów, które zakodowałam sobie w głowie, że żeby nie wiem co, kupić je kiedyś mojemu facetowi.
- O kurwa. – Jęknęłam, zaciągając się powietrzem. Te perfumy i zapach kawy. Umarłam i jestem w niebie czy co? Zamrugałam oczami i odsunęłam się do tyłu, w porę stwierdzając, że nie powinnam stać jak kołek wklejona w jakąś obcą męską klatkę piersiową, ćpając się zapachem TYCH perfum i kawy, która znalazła się na tym człowieku. Spojrzałam do góry i kubki z kawą wypadły mi z ręki, robiąc "plask" na podłodze, przez co straciłam całą swoją kawę. Chuj, że ja też miałam ją na sobie. Co tam, to nic, nie? To tylko moja ulubiona koszulka. Do spania.
- O kurwa. – Powtórzyłam, kiedy tylko mój mózg łaskawie podpowiedział mi, jak nazywa się ta osoba. Kaulitz. Pierdolony Bill Kaulitz, który pachniał Allure, był uściśleniem wszystkich moich brudnych i czystych fantazji, który był ideałem, który mnie za moment zabije, bo właśnie wylałam na niego dwie kawy. Na jego cholernie dobrze pachnącą koszulkę. Boże, który nie istniejesz. Co ja zrobiłam, że muszę mieć tak wykurwiście wielkiego pecha? No kurwa mać. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. No ja pierdole.
Chanel Allure Homme - to był jeden z tych zapachów, które zakodowałam sobie w głowie, że żeby nie wiem co, kupić je kiedyś mojemu facetowi.
- O kurwa. – Jęknęłam, zaciągając się powietrzem. Te perfumy i zapach kawy. Umarłam i jestem w niebie czy co? Zamrugałam oczami i odsunęłam się do tyłu, w porę stwierdzając, że nie powinnam stać jak kołek wklejona w jakąś obcą męską klatkę piersiową, ćpając się zapachem TYCH perfum i kawy, która znalazła się na tym człowieku. Spojrzałam do góry i kubki z kawą wypadły mi z ręki, robiąc "plask" na podłodze, przez co straciłam całą swoją kawę. Chuj, że ja też miałam ją na sobie. Co tam, to nic, nie? To tylko moja ulubiona koszulka. Do spania.
- O kurwa. – Powtórzyłam, kiedy tylko mój mózg łaskawie podpowiedział mi, jak nazywa się ta osoba. Kaulitz. Pierdolony Bill Kaulitz, który pachniał Allure, był uściśleniem wszystkich moich brudnych i czystych fantazji, który był ideałem, który mnie za moment zabije, bo właśnie wylałam na niego dwie kawy. Na jego cholernie dobrze pachnącą koszulkę. Boże, który nie istniejesz. Co ja zrobiłam, że muszę mieć tak wykurwiście wielkiego pecha? No kurwa mać. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. No ja pierdole.
- Nic nie szkodzi. – Machnął ręką, jakby w ogóle go nie tknęło to, że jakaś
niedojebana krowa wylała na niego kawę. Dobrze, że chociaż założyłam stanik, bo
moje wymiona pewnie by do tego sięgały pasa i byłabym jeszcze bardziej
obrzydliwa, niż to możliwe.
On właśnie powiedział „nic nie szkodzi”, a ja się zastanawiam czy ja jeszcze w ogóle żyję. No, bo kurwa. Bill Kaulitz coś do mnie mówi. Czy to jest normalne?
Czy mnie się zdawało, czy on się uśmiechnął pokrzepiająco i strzepnął kawę z koszulki, jakby myślał, że to coś da? W tym momencie chyba naprawdę powinnam zemdleć, bo tylko to by mnie uratowało.
- Przepraszam. – Wydukałam i odsunęłam się jeszcze o jeden krok do tyłu. Mrugnęłam kilka razy oczami i zaczęłam się zastanawiać, czy odejść w prawo, czy w lewo, by go wyminąć i spierdolić gdzie pieprz rośnie, czyli prawdopodobnie do domu.
On właśnie powiedział „nic nie szkodzi”, a ja się zastanawiam czy ja jeszcze w ogóle żyję. No, bo kurwa. Bill Kaulitz coś do mnie mówi. Czy to jest normalne?
Czy mnie się zdawało, czy on się uśmiechnął pokrzepiająco i strzepnął kawę z koszulki, jakby myślał, że to coś da? W tym momencie chyba naprawdę powinnam zemdleć, bo tylko to by mnie uratowało.
- Przepraszam. – Wydukałam i odsunęłam się jeszcze o jeden krok do tyłu. Mrugnęłam kilka razy oczami i zaczęłam się zastanawiać, czy odejść w prawo, czy w lewo, by go wyminąć i spierdolić gdzie pieprz rośnie, czyli prawdopodobnie do domu.
- Spoko. – Odpowiedział, a ja… ja chyba
uchyliłam usta ze zdziwienia. Całe szczęście, że nagle zaczęło mi brakować
śliny, bo prawdopodobnie już by mi ściekała po brodzie. Nie wiem, co w tym
momencie jest gorsze. Brak śliny i zadławienie się suchością w gardle, czy
zaślinienie?
Ja pierdolę, ale jak to jest, kurwa, możliwe, że on tu, kurwa, stoi i żyje, i oddycha, i patrzy się na mnie, i się uśmiecha, a ja jeszcze stoję, a nie leżę? Chociaż może leżę, tylko o tym nie wiem? Ja pierdole, to jest zdecydowanie chore. Nie rozumiem tego. No kurwa nie rozumiem. Mój mózg zrobił się kompletnie martwy. Na szczęście w tym momencie moje oczy są już tak wyłupiaste, że chociaż nie dyndają na zakończeniach nerw jak sprężynki jak w bajkach dla dzieci i nie wysuszą się na amen, a później obrócą w proch. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Tak, te słowa teraz nabierają większego sensu.
Nie, nie, nie. Ja zaczynam bredzić, nie powinno mnie tu być. Powinnam się zawinąć, odwrócić i wyjść i zniknąć… Nie, ja pierdolę. To jakieś nieporozumienie. Tak, bezpieczniej będzie, jak wyjdę. Wow, jestem bliżej wyjścia niż dalej. Zrobiłam jeden krok w bok.
Wymusiłam na sobie uśmiech. Boże, uśmiechnęłam się do niego, chociaż w ciągu dalszym wyglądam jak gówno i naprawdę nie powinno mnie tu być. Nie rozumiem, o co chodzi. Boże, zgubiłam się we własnej egzystencji. To jest straszne. To jest takie… nie fair, że właśnie przy nim zrobiłam z siebie największą idiotkę na świecie i jeśli kiedykolwiek jeszcze go spotkam, zapadnę się pod ziemię i nigdy więcej nie wstanę. Będę jak chodzący umarlak. Nina Zombie Piotrkowska. To by było takie… prawdziwe. Ja pierdolę. Czemu on się znowu do mnie uśmiecha? To jest chore. Zamrugałam kilka razy oczami i wyszłam szybkim krokiem z tego miejsca, zaczynając się robić czerwona jak burak. I kiedy dotarłam już do zakrętu, dotarło do mnie, że skoro on tu był, a to jest jest centrum miasta, musiał być gdzieś tutaj również Tom. No, bo przecież jeden bez drugiego się nie rusza, to prawie jak ja i Hana. Tylko, że u nich to jest bardziej. A co, jeśli i on to wszystko widział?! O mamo! Jestem skończona. Nigdy więcej nie wyjdę z domu jak żul. Nigdy, nigdy, nigdy! Przecież to katastrofa. Równie dobrze mogłabym legnąć na ziemi i udawać gówno. Takie, jakie robi pies. Taki, co ma cztery nóżki i udaje, że jest fajny. Tylko, że mnie nikt by nie sprzątnął. Nawet Hana, która nie wie, gdzie w tym momencie jestem i co się ze mną stało.
Ja pierdolę, ale jak to jest, kurwa, możliwe, że on tu, kurwa, stoi i żyje, i oddycha, i patrzy się na mnie, i się uśmiecha, a ja jeszcze stoję, a nie leżę? Chociaż może leżę, tylko o tym nie wiem? Ja pierdole, to jest zdecydowanie chore. Nie rozumiem tego. No kurwa nie rozumiem. Mój mózg zrobił się kompletnie martwy. Na szczęście w tym momencie moje oczy są już tak wyłupiaste, że chociaż nie dyndają na zakończeniach nerw jak sprężynki jak w bajkach dla dzieci i nie wysuszą się na amen, a później obrócą w proch. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Tak, te słowa teraz nabierają większego sensu.
Nie, nie, nie. Ja zaczynam bredzić, nie powinno mnie tu być. Powinnam się zawinąć, odwrócić i wyjść i zniknąć… Nie, ja pierdolę. To jakieś nieporozumienie. Tak, bezpieczniej będzie, jak wyjdę. Wow, jestem bliżej wyjścia niż dalej. Zrobiłam jeden krok w bok.
Wymusiłam na sobie uśmiech. Boże, uśmiechnęłam się do niego, chociaż w ciągu dalszym wyglądam jak gówno i naprawdę nie powinno mnie tu być. Nie rozumiem, o co chodzi. Boże, zgubiłam się we własnej egzystencji. To jest straszne. To jest takie… nie fair, że właśnie przy nim zrobiłam z siebie największą idiotkę na świecie i jeśli kiedykolwiek jeszcze go spotkam, zapadnę się pod ziemię i nigdy więcej nie wstanę. Będę jak chodzący umarlak. Nina Zombie Piotrkowska. To by było takie… prawdziwe. Ja pierdolę. Czemu on się znowu do mnie uśmiecha? To jest chore. Zamrugałam kilka razy oczami i wyszłam szybkim krokiem z tego miejsca, zaczynając się robić czerwona jak burak. I kiedy dotarłam już do zakrętu, dotarło do mnie, że skoro on tu był, a to jest jest centrum miasta, musiał być gdzieś tutaj również Tom. No, bo przecież jeden bez drugiego się nie rusza, to prawie jak ja i Hana. Tylko, że u nich to jest bardziej. A co, jeśli i on to wszystko widział?! O mamo! Jestem skończona. Nigdy więcej nie wyjdę z domu jak żul. Nigdy, nigdy, nigdy! Przecież to katastrofa. Równie dobrze mogłabym legnąć na ziemi i udawać gówno. Takie, jakie robi pies. Taki, co ma cztery nóżki i udaje, że jest fajny. Tylko, że mnie nikt by nie sprzątnął. Nawet Hana, która nie wie, gdzie w tym momencie jestem i co się ze mną stało.
*
Hana
Kaulitz stał w salonie przy regale, na
którym stały nasze zdjęcia i widok jego pleców zrobił mi niezdrowy skręt w
żołądku. Co to by było, gdyby tu się jeszcze pojawił taki Tom? Czy wtedy bym
zeszła? Nie wiem, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie. Mój bolący brzuch mówi
mi, że skończyłoby się to znacznie gorzej, niż tylko z młodszym bliźniakiem.
- Więc mieszkacie tutaj we dwie? – spytał
nagle, nie odwracając się do mnie, a mi zrobiło się jakoś tak bezpiecznie,
kiedy nie musiałam się gapić chuj-wie-gdzie, żeby jakoś żyć. Podeszłam do
telewizora z wciąż wściekle walącym sercem i ściszyłam muzykę, przy okazji
zmieniając ją na pierwszą lepszą track-listę Niny.
- Yup, taki domek dla lalek. – odparłam,
zadziwiając się nad tym, że w ogóle miałam coś takiego jak poczucie humoru.
Brawo dla mnie! Ciekawe, co sądzi o tym, że tam były zdjęcia, na których
wyglądałam ładnie. Bo teraz to bardziej przypominam wiedźmę bez miotły, niż
lalkę barbie. Dobrze, że przynajmniej nie przyszedł wtedy, gdy zamiatałam podłogę.
Boże, co za kompromitacja. Wyglądać tak przy Kaulitzu... – W sumie to domek dla
lalek dobrze jej zrobił, bo ja bym oszalała na jej miejscu, gdyby ciągle z
samymi facetami mieszkała... – ale czemu ja to w ogóle powiedziałam? Czy nie
byłoby lepiej, żebym milczała, niż gdybym miała rzucać jakimiś bezsensownymi
gadkami? Głupiaś. Powinnaś się zająć czymś innym i udać, że wcale cię nie ma.
Ej, to w sumie nie taki zły pomysł. W końcu Kaulitz wie, jak ma się przy
ludziach zachowywać, bo pewnie kulturę i etykietę ma wrytą do głowy bardziej,
niż jego normalne zachowanie. Ciekawe, czy to, co sobą w obecnym momencie
przedstawia jest tym, kim jest naprawdę, czy tylko udaje?
Bill znieruchomiał i wtedy dotarło do mnie,
że chyba właśnie przez przypadek (a raczej przez to, że BILL KAULITZ JEST U
MNIE W DOMU!) wypaplałam coś, czego Nina nie rozpowiada na prawo i lewo z
czystego faktu, który mówi – nie gadaj o rodzinie, po to się wyprowadziłaś.
Można w sumie uznać, że urodziłyśmy się w momencie przyjazdu do LA, czyli gdy ja
miałam dwadzieścia jeden lat, a Nina dwadzieścia dwa. A jakim cudem w chwili
urodzenia byłyśmy w wieku rozpłodowym, to nie mnie to oceniać. Co ja bredzę z
resztą? Nina mnie zachlasta, gdy się dowie, że za dużo o tym wszystkim gadam!
Nie żeby ona miała kiedykolwiek zamiar o tym powiedzieć. Już na starcie
stwierdziła, że jej historia jest za bardzo popieprzona, żeby komuś ryć tym
mózg. Tak więc, panie Kaulitz, jeśli chce pan się o mojej drogiej przyjaciółce
czegokolwiek dowiedzieć, to proszę z tym do mnie, bo ona już sobie nastrzępiła
języka wystarczająco, by mi to opowiedzieć. Gorzej, niż baśnie rodowe
opowiadane z pokolenia na pokolenie. Tak, jak łatwo sobie wyperswadować wyrzuty
sumienia...
- Z samymi facetami?... – spytał zdawkowo,
niewerbalnie zmuszając mnie do tego, bym posłusznie podeszła i mu wszystko
wygadała. O nie, panie Kaulitz, nie ze mną te numery! Jestem lojalna i nie
gadam!
Choć już to zrobiłam. Także tego no...
- Dokładnie. – no, to się nazywa
konwersacja na jeszcze większym poziomie, niż ta z Niną, albo z samą sobą.
Boże, zmuś się do inteligencji! Inteligencjo, szare komórki i inne badziewia,
co siedzą w moim mózgu, błagam,okażcie miłosierdzie i zlitujcie się nam tą
mordą bez makijażu, głową z kłakami zamiast włosów i że tak ujmę „pizdą pełną
okresu”!... Amen. Boże, czy ja sobie właśnie cisnę, zamiast się jakoś
konkretnie dowartościować? – Chcesz kawę? – jaka ja jestem fascynująca. Ja
mówię. A co więcej. Ja PYTAM. Chyba zaczynam wreszcie dorastać! Alleluja! –
Nina ciągle bierze prysznic i jest możliwość, że być może się tam utopi, więc
zanim wyjdzie, będzie musiała sobie zaserwować pierwszą pomoc, a to z reguły
długo trwa, także... – jeszcze kilka takich tekstów i jest opcja, że będę
wyglądać na taką, co jest fajna. Wow, jestem taka szalona, że Jack Sparrow przy
mnie wymięka. Szkoda tylko, że połowę ciekawych tekstów zostawiam dla siebie.
Choć z drugiej strony mógłby mnie uznać za odrobinę pojebaną. Ale znowu z
trzeciej strony on się z Niną zadaje, więc co ja pierdolę w ogóle? Jeżeli on ją
polubił, to mnie by polubił jeszcze bardziej!
Eee, ja wcale nie jestem narcystyczna –
wystarczy na mnie dzisiaj popatrzeć, a wszystkie złudzenia spływają w muszli
klozetowej.
- Ona tak zawsze? – spytał i w końcu się do
mnie odwrócił, a moje serce znowu zaczęło napieprzać, ale jakimś cudem nie
sprawiło to kolejnego odlotu. Chyba byłam w szoku. A raczej na pewno.
- Gorzej, gdy się spieszy. – parsknęłam
mimowolnie śmiechem i machnęłam ręką, kierując się w stronę kuchni. Nie wierzę,
że mówię! A potem to Kaulitz parsknął śmiechem i poczułam się tak, jakbym dobiegła
na metę i zdobyła pierwsze miejsce. HA! ROZBAWIŁAM GO!
Usłyszałam, że ruszył za mną i niemal
czułam, że lustruje mnie od góry do dołu. Nie było to zbyt miłe zważywszy na
to, że tak jakby wyglądałam jak gówno. Miałam tylko nadzieję, że mi nie
pociekło, bo wtedy to już by była kompletna katastrofa. Ugh, no nie mógł sobie
wybrać innej pory na zwiady, nie?
- Więc chcesz kawę? – ponowiłam pytanie,
gdy dojrzałam, że dzbanek w ekspresie właściwie był już pełny, a ja zaczęłam
się zastanawiać, co mi się tyle wody nalało, że zamiast ilości na dwa kubki,
starczy tego na cztery-pięć. Jestem genialna. Znowu.
Odwróciłam się do Kaulitza, narażając się na
zawał albo inne choroby serca i mój wzrok odnalazł go, opierającego się o łuk
wejściowy do kuchni ze skrzyżowanymi rękoma i coś mi się gwałtownie ścisnęło w
dołku i tak naprawdę to nie chciałam wiedzieć, co to oznaczało w moim
przypadku. Kretyn uśmiechał się do mnie półgębkiem i gdyby był mną, to bym
doszła do wniosku, że przyszło mu do głowy coś naprawdę pojebanego, ale to był
Kaulitz. Chuj wie, o co mu się rozchodziło. Kurwa. On miał więcej mięśni, niż
mi się zdawało, że ma. Zdjęcia kłamią. Bardzo kłamią.
O Boże, to jak by wyglądał Tom? Nie, ja
wcale o tym nie pomyślałam. Wcale a wcale. Uuuugh, cholera! Brzuchu, uspokój
się! Bez żadnych takich skrętów i ścisków! Mam okres!
- Samochód mi się zepsuł. – zauważył nagle
i uśmiechnął się do mnie szeroko. I chyba zobaczyłam jego szóstki. Eeee... Aha.
Czy tylko ja jestem dziwna, czy tylko mi się wydaje, że normalny człowiek by
się nie cieszył z tego, że mu się rozjechało auto? – Czy miałybyście coś
przeciw, gdybym zadzwonił po mojego brata, żeby zawiózł mnie i Ninę tam, gdzie
sam chciałem ją zabrać?
Poczułam się tak, jakby wylał na mnie kubeł
zmrożonej wody, a potem jeszcze mi przyłożył kostkami lodu prosto w oczy i na
dodatek wstrząsnął mną tak, jakbym była shakiem. Kurwa, ja chciałam tylko
wiedzieć, czy on się w końcu napije tej jebanej kawy, czy nie! Czym ja sobie na
to zasłużyłam, żeby decydować o tym, czy chcę się zabić z własnej woli w tej
chwili, czy może powinnam poczekać, aż się trochę podstarzeję?!
Wzruszyłam więc ramionami.
- Co się stało z samochodem? Nina się
trochę na tym zna, więc może... – urwałam, gdy wyraz jego twarzy diametralnie
się zmienił na coś na kształt zmieszania pod tytułem „przymknij się. Zepsuł mi
się samochód i koniec tematu!”. Odchrząknął po chwili i podrapał się z tyłu
głowy, od którego w moim brzuchu znowu coś przeskoczyło. Niech to szlag! To
jest kompletnie nie ten facet, który powinien mi robić taki fuckmind! Boże, nie
chcę widzieć Toma, bo niechybnie pierdolnę i nie wstanę.
- Nie, nie, nie. Odstawię go potem do
mojego mechanika... – przetarł dłońmi twarz i westchnął. – Czy coś tam.
Wszystko jaaasne.
- Jak chcesz.
Uśmiechnął się do mnie promiennie, przy
czym oślepiły mnie jego zęby, przez co mentalnie porzygałam się słodkością i wyciągnął z
tylnej kieszeni telefon. Pozdrowienia. I że niby Nina była słodka? Przy niej
jakoś nie rzygałam.
Kaulitz wybrał numer i przystawił słuchawkę
do ucha, a ja postanowiłam udać, że się do czegoś czasami przydaję i odwróciłam
się do szafki, by wyciągnąć z niej kubki i nalać w końcu tam kawę. I ciągle nie
wiedziałam, czy ten palant chce się jej napić. Boże, czy to tak trudno opowiedzieć?
Jemu wydaje się, że tylko on może pytać, czy o co się rozchodzi?
I tak przede wszystkim, to chyba już
wcześniej by powiedział, że jego samochód jest kaputt, prawda? A poza tym, to
chyba takim gwiazdom się samochody nie psują, bo kupują nowe i mają pieniądze
na przegląd, prawda? To jest podejrzane. Coś mi tu śmierdzi.
A potem usłyszałam niemiecki i się oplułam.
Dziękuję, dobranoc. Nie moja wina, że mam bardzo energiczne napady ekscytacji!
I całe szczęście, że naplułam tylko do
swojej kawy. W sumie to Nina raczej nie poczułaby różnicy, ale bez przesady.
Odkaszlnęłam, próbując dać wrażenie, że się
po prostu śliną zakrztusiłam czy coś, bo czułam wzrok Kaulitza na swoich
plecach i to nie było tak całkowicie fajne.
Czy teraz powinnam coś powiedzieć na temat
rozumienia niemieckiego? Czy Nina się już do tego przyznała? Sądzę, że raczej
nie, bo pamiętam, że mówiła, że by milczała w takiej sytuacji. Ale czy ja powinnam powiedzieć, że
go rozumiem? Bo skoro użył swojego ojczystego języka, to znaczy, że ma do
powiedzenia coś, co w jakiś sposób powinno być dla mnie tajemnicą, prawda?
A dobra. Będę zła i to przemilczę, he he.
- Masz dziesięć minut, żeby tu
przyjechać... Taak, przecież mówiłem, że do niej jadę. Tak. Tak, dokładnie. O,
no to spoko. Okej. Bye.
Cóż, to była fenomenalnie długa rozmowa. I
fascynująco dużo się z niej dowiedziałam.
Zaraz.
Czy to oznacza, że niedługo tu będzie Tom?!
TEN TOM?!
- Miałabyś coś przeciw, żeby mój brat tu na
chwilę wpadł, skoro mówisz, że Nina będzie tam się długo topić?
Dobra. To jest ten moment, kiedy mu
powinnam powiedzieć „spierdalaj, kurwa!”, prawda? Wiem, że tak. Powinnam go
wyrzucić z domu, jeśli chcę dorobić się kiedyś męża i dzieci. Westchnęłam
głęboko, dochodząc do wniosku, że w przeciwieństwie do Niny, która ma jakieś
jazdy na punkcie S&M (czy ktoś mi uwierzy, jeśli powiem, że żartowałam?) w
wersji seksualnej, ja lubię się torturować psychicznie. Co jedna to lepsza. I
obie powinnyśmy się leczyć.
Przez chwilę obserwowałam, jak Bill kręci
się wokół stołu w kuchni, by usiąść przy nim na jednym z krzeseł. Kurwa, on tu
się zaaklimatyzował szybciej, niż powinien. To nie jest fair.
- Jasne, nie ma problemu. – oczywiście, że
jest, ale przecież się nie przyznam. Niech będzie, że wcale mi nie przeszkadza
taki drobny fakcik, że dowiedziałam się, że zostało mi jeszcze niecałe dziesięć
minut życia, co tam. Jestem szczęśliwa.
- To w takim razie poproszę dwie kawy. –
uśmiechnął się do mnie szeroko, gdzieś wtedy na dodatek poczułam znowu męskie
Chanel i znowu doznałam urazu głowy. Kurwa, no świetnie. – Nina mi tylko
wspomniała, że mieszka ze współlokatorem, ale sądziłem, że jest płci męskiej
i... – urwał nagle, a ja spojrzałam na niego spod uniesionej brwi. Boże,
poczułam się tak, jakby mój zastygły mózg właśnie otrzepał się z kamiennej
skorupy i zaczął się ruszać! To dlatego jest tutaj o takiej porze! Tylko
dlaczego on mi to mówi tak po prostu? – W zasadzie to raczej nie przyznaję się
do swoich motywów działania, więc teoretycznie powinienem cię poprosić, byś
udała, że tego nie słyszałaś, ale znając życie ty i tak wszystko jej powiesz
i... – westchnął, drapiąc się po czole. O w dupę jeża. Właśnie wynalazłam w nim
ludzkie reakcje! A to znaczy, że jest człowiekiem! Boże, on jest człowiekiem! –
Dlaczego ja ci to wszystko mówię? – zaczął się zastanawiać na głos, a ja
spojrzałam na niego pobłażliwie. Okeeej, kolejna osoba otworzyła się przede mną
jak książka. Co ja z nimi wszystkimi wyprawiam?
- Nie przejmuj się, wszyscy ci, którzy mają
najebane w głowie, paplają mi wszystko, co im na sercu leży, także nie jesteś
pierwszy... Eee... Bez urazy. – dodałam, uśmiechając się niewinnie, na co on
zmarszczył czoło i wyraźnie się zrelaksował.
- Jesteś jedną z niewielu osób, które
powiedziały mi prosto w twarz, że jestem pojebany, oznajmiając mi fakt, a nie
ubliżając mi. – zauważył, a ja poczułam, że zaczyna mi się robić za ciepło. –
Lubię cię. – oznajmił po chwili, a ja wytrzeszczyłam gały tak, że wielkością
zaczęły przypominać oczy Niny. Skoro wcześniej dostałam medal za pierwsze
miejsce w wyścigu, to co ja teraz dostałam? Grammy i Oscara w jednym? Ten
Kaulitz jest dziwny. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jaki jest ten drugi. Chociaż
tego chyba nikt nie przebije.
Chyba.
- Eee... Dzięki. – odparłam, nie do końca
wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Zalałam więc w końcu kawę dla niego i
postawiłam mu na blacie przed nosem.
I niestety dla mnie, gdy tylko mi wpadło do
głowy, że może powinnam się przebrać, czy chociaż ubrać stanik (KURWA, NIE
ZAŁOŻYŁAM STANIKA!), znowu zadzwonił dzwonek.
Natychmiast poczułam, jak nerwy ściskają
moje wnętrzności w jeden wielki supeł i zrobiło mi się niedobrze. I chyba
zbladłam, bo zakręciło mi się w głowie.
- To pewnie Tom. – rzucił Bill, jakbym,
kurwa, nie wiedziała. – Mówił, że jest na mieście.
Dobra. Idź otworzyć. To powinnaś zrobić.
Potem w sumie możesz iść i wyskoczyć przez okno, ale chociaż mu otwórz.
Nie mam stanika, mam spodenki w panterkę i
różowe kapcie. Moje włosy są potargane, a na twarzy nie mam ani grama makijażu.
Mam okres, przez Kaulitza zapomniałam, że boli mnie brzuch, chce mi się rzygać,
kręci mi się w głowie i zaraz zemdleję. O! Ucieknę na korytarz i nigdy nie wrócę!
To jest, kurwa, plan!
Natchnięta wizją, ruszyłam dziarsko w
stronę drzwi, by z szerokim i jak najbardziej sztucznym uśmiechem z impetem
otworzyć drzwi i stanąć jak wryta.
To musiał być jakiś żart. Człowiek, który
znajdował się przede mną był ubrany w białe adidasy, ciemne jeansy i tą
pieprzoną prześwitującą białą koszulką, pod którą widziałam wszystkie mięśnie,
a nawet i ciemne sutki, był naprawdę Tomem Kaulitz we własnej jebanej osobie.
Wbiłam wzrok w jego twarz, w ten zarost, w te pełne usta z czarnym kolczykiem w
dolnej wardze, w ten nos, w te brązowe oczy okalane ciemnymi, długimi rzęsami,
w te dredy związane niedbale na czubku głowy i wcale nie poczułam, że moje usta
wypełniają się niekoniecznie chcianą śliną. Kurwa. To był Tom i ja wcale nie śniłam.
Tom, który patrzył na mnie niemal z rozczulającym uśmiechem. Ale ja nie
ogarniałam. To był Tom. Tom. Tom. Tom Kaulitz. Jeśli wcześniej mi się wydawało,
że on jest idealny i byłabym w stanie pójść z nim do łóżka na jedno skinienie,
teraz sądziłam, że on nawet nie musi kiwać pieprzonym palcem. Mógłby tylko
spojrzeć, a ja bym przed nim kucnęła. Boże, właśnie stoję przed facetem i myślę
o tym, że chciałabym mu obciągnąć. Kurwa. Ale to jest Tom. TEN TOM. Boże, Boże,
Boże!
Podniecenie niemal zamroczyło mi mózg.
Gdzieś miałam cholerny przebłysk świadomości, że po pierwsze to powinnam
ogarnąć ślinę, która zaraz wypłynie mi z ust frei im freien Fall, a po drugie
to mam okres. Choć jakoś miałam to gdzieś. Właściwie to jedno i drugie miałam
gdzieś. Boże, Tom stoi przede mną i się uśmiecha szeroko.
- Czeeeeść, jestem Tom! – wyciągnął do mnie
rękę w ten sam sposób jak jego brat, ale w przeciwieństwie do niego, ten nawet
nie poczekał na moją reakcję, tylko od razu chwycił moją dłoń, by nią
potrząsnąć. Dreszcze natychmiast przeleciały mi od ręki przez całe ciało, aż na
mojej skórze pojawiła się gęsia skórka i niemal rozmyłam się pod dotykiem jego
wielkiej, silnej, szorstkiej, a przy tym jakoś nielogicznie delikatnej dłoni.
Czułam się tak, jakbym miała zaraz eksplodować. Nawet nie miałam siły sobie
wmówić, że powinnam się jakoś ogarnąć, bo wcale nie chciałam. To był Tom. Który
trzymał moją dłoń.
- To jest Hana! Wejdź do środka i zamknij
za sobą drzwi! – usłyszałam z kuchni mocny głos jego brata, a Tom parsknął
śmiechem i motylki w brzuchu wybuchły z hukiem i nagle zdałam sobie sprawę, że
moja podświadomość zblokowała wyciek śliny, bo moje zęby tak mocno zacisnęły
się na mojej wardze, że aż zabolało.
><><><><><><><><><><><
Ale ja tu jeszcze wrócę! ^ ^
Ale ja tu jeszcze wrócę! ^ ^