sobota, 27 lipca 2013

Projekt, który poniekąd wpływa na moją nieobecność


Więc to jest mniej więcej tak: Żyję. Niestety nie tknęłam opowiadania nawet na sekundę, bo wciąż... hmm... powiedzmy, że jestem na wakacjach i po prostu mój umysł nie jest w stanie się wbić poprawnie w klimat. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Po prostu potrzebuję naprawdę długiej przerwy, żeby dojść do siebie. Tak czy inaczej, postanowiłam się z Wami podzielić czymś, nad czym sobie pracuję z przyjaciółką w chwilach wolnego jako odreagowanie od uroczej rzeczywistości. I chyba wrzucam to tutaj głównie po to, byście mieli choć coś do czytania podczas tego mojego efektownego zgonu, no i chyba liczę trochę na to, by ktoś mi napisał, co o tym sądzi, bo nie jestem przyzwyczajona do tego, by pisać i nie wiedzieć, czy piszę dobrze, czy tylko mi się tak wydaje XD Więc... Nie wiem, czy ktoś z tego cokolwiek wyciągnie, ale wiecie jak to ze mną - chill out. Więc to jak zwykle kawałek dla relaksu ^ ^





Nina


Uniosłam dłoń do góry i spojrzałam na swoje paznokcie. Chyba powinnam je w końcu ogarnąć, bo lakier zaczyna już powoli odpryskiwać. To bardzo mało fajne.
Z nudów zaczęłam go jeszcze bardziej skubać, patrząc, jak na ziemię powoli opadają kawałki czerwonej emalii do paznokci. Wydało mi się to wyjątkowo interesującym zjawiskiem. I przede wszystkim dzięki temu kolejka jakoś szybciej zaczęła się poruszać. Jeden zero dla mnie. Czemu nie mogłam wpaść na to od razu? Może wtedy już dawno bym wyszła z tej kolejki i człapała w stronę domu? Kto wie? Może już nawet siedziałabym w łóżku Hany i podtykała jej pod nos kubek ze Starbucksa, żeby otworzyła patrzałki i się obudziła. I wtedy mogłabym się w nią wkleić, zanim zorientowałaby się, co w ogóle się dzieje i co ja tam robię i co dzisiaj za dzień. Chociaż może i by się zorientowała? Kto to wie? Czasami za nią nie nadążam. Ale to chyba nic nowego. Tak jest od początku. Ja za nią nie nadążam, a ona za mną. To takie totalnie w naszym stylu.
- Co podać? – Będę musiała zmyć ten lakier. I to jeszcze przed wyjściem do pracy, bo to chyba nieestetyczne, czy coś tam.
- Co? – Tak, mój refleks. Dopiero się zorientowałam, że ktoś coś do mnie mówił. Zamrugałam oczami i uśmiechnęłam się niewinnie do mężczyzny za ladą, którego kojarzyłam właśnie z tego miejsca. Chociaż to Hana częściej kupuje kawę tutaj, bo ona zazwyczaj wstaje przede mną, a raczej ma zawsze więcej czasu, niż ja.
- Pytałem, co podać. – Powtórzył mężczyzna, a ja przywaliłam sobie otwartą dłonią w czoło. Oczywiście. No, o co innego mógłby pytać ten człowieczek z fartuszkiem Starbucksa?
- Dwa razy Hazelnut Macchiato, Chicken Santa Fe Panini, Cinnamon Rolls i Double Chocolate Brownie. Na wynos. – Uśmiechnęłam się radośnie do człowieczka. Otworzyłam portfel i wyciągnęłam pieniądze, kładąc je na ladzie. Wydał mi resztę, a ja chowając ją do portfela, zaczęłam śledzić jego ruchy, jak szykuje moje zamówienie i pakuje wszystko w kubeczki i papierową torbę.
Chwilę później trzymałam w prawej ręce torebkę wraz z portfelem i naszym pachnącym śniadaniem, oraz Brownie, które miało udawać tort urodzinowy, a którego cholernie nie chciało mi się robić, chociaż kocham robić ciasta, ale… To nie brak czasu. To po prostu lenistwo. A już na pewno w momencie, kiedy zdychałam na ból brzucha spowodowanym pierdolonym okresem, który prawdopodobnie sprawi, że stracę dużo krwi i gdzieś w końcu zdechnę. Prawdopodobnie jeszcze przed wyjściem do pracy zasram cały kibel, zważywszy na to, że właśnie teraz trzymam w lewej ręce kubeczki z kawą. Z czego jedna należy do mnie. Kawa i okres, równa się bomba atomowa w postaci gówna (nie żebym była jakaś obrzydliwa. Nie no, co tam.). Jakie to urocze.
W lewej ręce trzymałam tackę z dwoma kubeczkami z kawą. Odwróciłam się i patrząc pod nogi, żeby nie zahaczyć się o własne stopy ruszyłam w stronę wyjścia. No i na tym by się skończyła moja cudowna egzystencja. Nim zdążyłam zauważyć, że praktycznie przed moim nosem pojawiły się inne stopy odziane w jakieś adidasy, mój nos wraz z kubeczkami z kawą wkleił się w cholernie dobrze pachnący tors, kogoś, kto był ode mnie o wiele, wiele wyższy. I niech mnie piekło pochłonie, ale mojemu mózgowi właśnie załączyła się żarówka. Ten zapach poznam wszędzie. Kiedyś, razem z Haną spędziłyśmy godzinę w perfumerii, szukając czegoś, co nam się spodoba. Na dziale męskim.
Chanel Allure Homme - to był jeden z tych zapachów, które zakodowałam sobie w głowie, że żeby nie wiem co, kupić je kiedyś mojemu facetowi.
- O kurwa. – Jęknęłam, zaciągając się powietrzem. Te perfumy i zapach kawy. Umarłam i jestem w niebie czy co? Zamrugałam oczami i odsunęłam się do tyłu, w porę stwierdzając, że nie powinnam stać jak kołek wklejona w jakąś obcą męską klatkę piersiową, ćpając się zapachem TYCH perfum i kawy, która znalazła się na tym człowieku. Spojrzałam do góry i kubki z kawą wypadły mi z ręki, robiąc "plask" na podłodze, przez co straciłam całą swoją kawę. Chuj, że ja też miałam ją na sobie. Co tam, to nic, nie? To tylko moja ulubiona koszulka. Do spania.
- O kurwa. – Powtórzyłam, kiedy tylko mój mózg łaskawie podpowiedział mi, jak nazywa się ta osoba. Kaulitz. Pierdolony Bill Kaulitz, który pachniał Allure, był uściśleniem wszystkich moich brudnych i czystych fantazji, który był ideałem, który mnie za moment zabije, bo właśnie wylałam 
na niego dwie kawy. Na jego cholernie dobrze pachnącą koszulkę. Boże, który nie istniejesz. Co ja zrobiłam, że muszę mieć tak wykurwiście wielkiego pecha? No kurwa mać. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. No ja pierdole. 
- Nic nie szkodzi. – Machnął ręką, jakby w ogóle go nie tknęło to, że jakaś niedojebana krowa wylała na niego kawę. Dobrze, że chociaż założyłam stanik, bo moje wymiona pewnie by do tego sięgały pasa i byłabym jeszcze bardziej obrzydliwa, niż to możliwe.
On właśnie powiedział „nic nie szkodzi”, a ja się zastanawiam czy ja jeszcze w ogóle żyję. No, bo kurwa. Bill Kaulitz coś do mnie mówi. Czy to jest normalne?
Czy mnie się zdawało, czy on się uśmiechnął pokrzepiająco i strzepnął kawę z koszulki, jakby myślał, że to coś da? W tym momencie chyba naprawdę powinnam zemdleć, bo tylko to by mnie uratowało.
- Przepraszam. – Wydukałam i odsunęłam się jeszcze o jeden krok do tyłu. Mrugnęłam kilka razy oczami i zaczęłam się zastanawiać, czy odejść w prawo, czy w lewo, by go wyminąć i spierdolić gdzie pieprz rośnie, czyli prawdopodobnie do domu.
- Spoko. – Odpowiedział, a ja… ja chyba uchyliłam usta ze zdziwienia. Całe szczęście, że nagle zaczęło mi brakować śliny, bo prawdopodobnie już by mi ściekała po brodzie. Nie wiem, co w tym momencie jest gorsze. Brak śliny i zadławienie się suchością w gardle, czy zaślinienie?
Ja pierdolę, ale jak to jest, kurwa, możliwe, że on tu, kurwa, stoi i żyje, i oddycha, i patrzy się na mnie, i się uśmiecha, a ja jeszcze stoję, a nie leżę? Chociaż może leżę, tylko o tym nie wiem? Ja pierdole, to jest zdecydowanie chore. Nie rozumiem tego. No kurwa nie rozumiem. Mój mózg zrobił się kompletnie martwy. Na szczęście w tym momencie moje oczy są już tak wyłupiaste, że chociaż nie dyndają na zakończeniach nerw jak sprężynki jak w bajkach dla dzieci i nie wysuszą się na amen, a później obrócą w proch. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Tak, te słowa teraz nabierają większego sensu.
Nie, nie, nie. Ja zaczynam bredzić, nie powinno mnie tu być. Powinnam się zawinąć, odwrócić i wyjść i zniknąć… Nie, ja pierdolę. To jakieś nieporozumienie. Tak, bezpieczniej będzie, jak wyjdę. Wow, jestem bliżej wyjścia niż dalej. Zrobiłam jeden krok w bok.
Wymusiłam na sobie uśmiech. Boże, uśmiechnęłam się do niego, chociaż w ciągu dalszym wyglądam jak gówno i naprawdę nie powinno mnie tu być. Nie rozumiem, o co chodzi. Boże, zgubiłam się we własnej egzystencji. To jest straszne. To jest takie… nie fair, że właśnie przy nim zrobiłam z siebie największą idiotkę na świecie i jeśli kiedykolwiek jeszcze go spotkam, zapadnę się pod ziemię i nigdy więcej nie wstanę. Będę jak chodzący umarlak. Nina Zombie Piotrkowska. To by było takie… prawdziwe. Ja pierdolę. Czemu on się znowu do mnie uśmiecha? To jest chore. Zamrugałam kilka razy oczami i wyszłam szybkim krokiem z tego miejsca, zaczynając się robić czerwona jak burak. I kiedy dotarłam już do zakrętu, dotarło do mnie, że skoro on tu był, a to jest jest centrum miasta, musiał być gdzieś tutaj również Tom. No, bo przecież jeden bez drugiego się nie rusza, to prawie jak ja i Hana. Tylko, że u nich to jest bardziej. A co, jeśli i on to wszystko widział?! O mamo! Jestem skończona. Nigdy więcej nie wyjdę z domu jak żul. Nigdy, nigdy, nigdy! Przecież to katastrofa. Równie dobrze mogłabym legnąć na ziemi i udawać gówno. Takie, jakie robi pies. Taki, co ma cztery nóżki i udaje, że jest fajny. Tylko, że mnie nikt by nie sprzątnął. Nawet Hana, która nie wie, gdzie w tym momencie jestem i co się ze mną stało.
*
Hana


Kaulitz stał w salonie przy regale, na którym stały nasze zdjęcia i widok jego pleców zrobił mi niezdrowy skręt w żołądku. Co to by było, gdyby tu się jeszcze pojawił taki Tom? Czy wtedy bym zeszła? Nie wiem, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie. Mój bolący brzuch mówi mi, że skończyłoby się to znacznie gorzej, niż tylko z młodszym bliźniakiem.
- Więc mieszkacie tutaj we dwie? – spytał nagle, nie odwracając się do mnie, a mi zrobiło się jakoś tak bezpiecznie, kiedy nie musiałam się gapić chuj-wie-gdzie, żeby jakoś żyć. Podeszłam do telewizora z wciąż wściekle walącym sercem i ściszyłam muzykę, przy okazji zmieniając ją na pierwszą lepszą track-listę Niny.
- Yup, taki domek dla lalek. – odparłam, zadziwiając się nad tym, że w ogóle miałam coś takiego jak poczucie humoru. Brawo dla mnie! Ciekawe, co sądzi o tym, że tam były zdjęcia, na których wyglądałam ładnie. Bo teraz to bardziej przypominam wiedźmę bez miotły, niż lalkę barbie. Dobrze, że przynajmniej nie przyszedł wtedy, gdy zamiatałam podłogę. Boże, co za kompromitacja. Wyglądać tak przy Kaulitzu... – W sumie to domek dla lalek dobrze jej zrobił, bo ja bym oszalała na jej miejscu, gdyby ciągle z samymi facetami mieszkała... – ale czemu ja to w ogóle powiedziałam? Czy nie byłoby lepiej, żebym milczała, niż gdybym miała rzucać jakimiś bezsensownymi gadkami? Głupiaś. Powinnaś się zająć czymś innym i udać, że wcale cię nie ma. Ej, to w sumie nie taki zły pomysł. W końcu Kaulitz wie, jak ma się przy ludziach zachowywać, bo pewnie kulturę i etykietę ma wrytą do głowy bardziej, niż jego normalne zachowanie. Ciekawe, czy to, co sobą w obecnym momencie przedstawia jest tym, kim jest naprawdę, czy tylko udaje?
Bill znieruchomiał i wtedy dotarło do mnie, że chyba właśnie przez przypadek (a raczej przez to, że BILL KAULITZ JEST U MNIE W DOMU!) wypaplałam coś, czego Nina nie rozpowiada na prawo i lewo z czystego faktu, który mówi – nie gadaj o rodzinie, po to się wyprowadziłaś. Można w sumie uznać, że urodziłyśmy się w momencie przyjazdu do LA, czyli gdy ja miałam dwadzieścia jeden lat, a Nina dwadzieścia dwa. A jakim cudem w chwili urodzenia byłyśmy w wieku rozpłodowym, to nie mnie to oceniać. Co ja bredzę z resztą? Nina mnie zachlasta, gdy się dowie, że za dużo o tym wszystkim gadam! Nie żeby ona miała kiedykolwiek zamiar o tym powiedzieć. Już na starcie stwierdziła, że jej historia jest za bardzo popieprzona, żeby komuś ryć tym mózg. Tak więc, panie Kaulitz, jeśli chce pan się o mojej drogiej przyjaciółce czegokolwiek dowiedzieć, to proszę z tym do mnie, bo ona już sobie nastrzępiła języka wystarczająco, by mi to opowiedzieć. Gorzej, niż baśnie rodowe opowiadane z pokolenia na pokolenie. Tak, jak łatwo sobie wyperswadować wyrzuty sumienia...
- Z samymi facetami?... – spytał zdawkowo, niewerbalnie zmuszając mnie do tego, bym posłusznie podeszła i mu wszystko wygadała. O nie, panie Kaulitz, nie ze mną te numery! Jestem lojalna i nie gadam!
Choć już to zrobiłam. Także tego no...
- Dokładnie. – no, to się nazywa konwersacja na jeszcze większym poziomie, niż ta z Niną, albo z samą sobą. Boże, zmuś się do inteligencji! Inteligencjo, szare komórki i inne badziewia, co siedzą w moim mózgu, błagam,okażcie miłosierdzie i zlitujcie się nam tą mordą bez makijażu, głową z kłakami zamiast włosów i że tak ujmę „pizdą pełną okresu”!... Amen. Boże, czy ja sobie właśnie cisnę, zamiast się jakoś konkretnie dowartościować? – Chcesz kawę? – jaka ja jestem fascynująca. Ja mówię. A co więcej. Ja PYTAM. Chyba zaczynam wreszcie dorastać! Alleluja! – Nina ciągle bierze prysznic i jest możliwość, że być może się tam utopi, więc zanim wyjdzie, będzie musiała sobie zaserwować pierwszą pomoc, a to z reguły długo trwa, także... – jeszcze kilka takich tekstów i jest opcja, że będę wyglądać na taką, co jest fajna. Wow, jestem taka szalona, że Jack Sparrow przy mnie wymięka. Szkoda tylko, że połowę ciekawych tekstów zostawiam dla siebie. Choć z drugiej strony mógłby mnie uznać za odrobinę pojebaną. Ale znowu z trzeciej strony on się z Niną zadaje, więc co ja pierdolę w ogóle? Jeżeli on ją polubił, to mnie by polubił jeszcze bardziej!
Eee, ja wcale nie jestem narcystyczna – wystarczy na mnie dzisiaj popatrzeć, a wszystkie złudzenia spływają w muszli klozetowej.
- Ona tak zawsze? – spytał i w końcu się do mnie odwrócił, a moje serce znowu zaczęło napieprzać, ale jakimś cudem nie sprawiło to kolejnego odlotu. Chyba byłam w szoku. A raczej na pewno.
- Gorzej, gdy się spieszy. – parsknęłam mimowolnie śmiechem i machnęłam ręką, kierując się w stronę kuchni. Nie wierzę, że mówię! A potem to Kaulitz parsknął śmiechem i poczułam się tak, jakbym dobiegła na metę i zdobyła pierwsze miejsce. HA! ROZBAWIŁAM GO!
Usłyszałam, że ruszył za mną i niemal czułam, że lustruje mnie od góry do dołu. Nie było to zbyt miłe zważywszy na to, że tak jakby wyglądałam jak gówno. Miałam tylko nadzieję, że mi nie pociekło, bo wtedy to już by była kompletna katastrofa. Ugh, no nie mógł sobie wybrać innej pory na zwiady, nie?
- Więc chcesz kawę? – ponowiłam pytanie, gdy dojrzałam, że dzbanek w ekspresie właściwie był już pełny, a ja zaczęłam się zastanawiać, co mi się tyle wody nalało, że zamiast ilości na dwa kubki, starczy tego na cztery-pięć. Jestem genialna. Znowu.
Odwróciłam się do Kaulitza, narażając się na zawał albo inne choroby serca i mój wzrok odnalazł go, opierającego się o łuk wejściowy do kuchni ze skrzyżowanymi rękoma i coś mi się gwałtownie ścisnęło w dołku i tak naprawdę to nie chciałam wiedzieć, co to oznaczało w moim przypadku. Kretyn uśmiechał się do mnie półgębkiem i gdyby był mną, to bym doszła do wniosku, że przyszło mu do głowy coś naprawdę pojebanego, ale to był Kaulitz. Chuj wie, o co mu się rozchodziło. Kurwa. On miał więcej mięśni, niż mi się zdawało, że ma. Zdjęcia kłamią. Bardzo kłamią.
O Boże, to jak by wyglądał Tom? Nie, ja wcale o tym nie pomyślałam. Wcale a wcale. Uuuugh, cholera! Brzuchu, uspokój się! Bez żadnych takich skrętów i ścisków! Mam okres!
- Samochód mi się zepsuł. – zauważył nagle i uśmiechnął się do mnie szeroko. I chyba zobaczyłam jego szóstki. Eeee... Aha. Czy tylko ja jestem dziwna, czy tylko mi się wydaje, że normalny człowiek by się nie cieszył z tego, że mu się rozjechało auto? – Czy miałybyście coś przeciw, gdybym zadzwonił po mojego brata, żeby zawiózł mnie i Ninę tam, gdzie sam chciałem ją zabrać?
Poczułam się tak, jakby wylał na mnie kubeł zmrożonej wody, a potem jeszcze mi przyłożył kostkami lodu prosto w oczy i na dodatek wstrząsnął mną tak, jakbym była shakiem. Kurwa, ja chciałam tylko wiedzieć, czy on się w końcu napije tej jebanej kawy, czy nie! Czym ja sobie na to zasłużyłam, żeby decydować o tym, czy chcę się zabić z własnej woli w tej chwili, czy może powinnam poczekać, aż się trochę podstarzeję?!
Wzruszyłam więc ramionami.
- Co się stało z samochodem? Nina się trochę na tym zna, więc może... – urwałam, gdy wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił na coś na kształt zmieszania pod tytułem „przymknij się. Zepsuł mi się samochód i koniec tematu!”. Odchrząknął po chwili i podrapał się z tyłu głowy, od którego w moim brzuchu znowu coś przeskoczyło. Niech to szlag! To jest kompletnie nie ten facet, który powinien mi robić taki fuckmind! Boże, nie chcę widzieć Toma, bo niechybnie pierdolnę i nie wstanę.
- Nie, nie, nie. Odstawię go potem do mojego mechanika... – przetarł dłońmi twarz i westchnął. – Czy coś tam.
Wszystko jaaasne.
- Jak chcesz.
Uśmiechnął się do mnie promiennie, przy czym oślepiły mnie jego zęby, przez co mentalnie porzygałam się słodkością i wyciągnął z tylnej kieszeni telefon. Pozdrowienia. I że niby Nina była słodka? Przy niej jakoś nie rzygałam.
Kaulitz wybrał numer i przystawił słuchawkę do ucha, a ja postanowiłam udać, że się do czegoś czasami przydaję i odwróciłam się do szafki, by wyciągnąć z niej kubki i nalać w końcu tam kawę. I ciągle nie wiedziałam, czy ten palant chce się jej napić. Boże, czy to tak trudno opowiedzieć? Jemu wydaje się, że tylko on może pytać, czy o co się rozchodzi?
I tak przede wszystkim, to chyba już wcześniej by powiedział, że jego samochód jest kaputt, prawda? A poza tym, to chyba takim gwiazdom się samochody nie psują, bo kupują nowe i mają pieniądze na przegląd, prawda? To jest podejrzane. Coś mi tu śmierdzi.
A potem usłyszałam niemiecki i się oplułam. Dziękuję, dobranoc. Nie moja wina, że mam bardzo energiczne napady ekscytacji!
I całe szczęście, że naplułam tylko do swojej kawy. W sumie to Nina raczej nie poczułaby różnicy, ale bez przesady.
Odkaszlnęłam, próbując dać wrażenie, że się po prostu śliną zakrztusiłam czy coś, bo czułam wzrok Kaulitza na swoich plecach i to nie było tak całkowicie fajne.
Czy teraz powinnam coś powiedzieć na temat rozumienia niemieckiego? Czy Nina się już do tego przyznała? Sądzę, że raczej nie, bo pamiętam, że mówiła, że by milczała w takiej sytuacji. Ale czy ja powinnam powiedzieć, że go rozumiem? Bo skoro użył swojego ojczystego języka, to znaczy, że ma do powiedzenia coś, co w jakiś sposób powinno być dla mnie tajemnicą, prawda?
A dobra. Będę zła i to przemilczę, he he.
- Masz dziesięć minut, żeby tu przyjechać... Taak, przecież mówiłem, że do niej jadę. Tak. Tak, dokładnie. O, no to spoko. Okej. Bye.
Cóż, to była fenomenalnie długa rozmowa. I fascynująco dużo się z niej dowiedziałam.
Zaraz.
Czy to oznacza, że niedługo tu będzie Tom?! TEN TOM?!
- Miałabyś coś przeciw, żeby mój brat tu na chwilę wpadł, skoro mówisz, że Nina będzie tam się długo topić?
Dobra. To jest ten moment, kiedy mu powinnam powiedzieć „spierdalaj, kurwa!”, prawda? Wiem, że tak. Powinnam go wyrzucić z domu, jeśli chcę dorobić się kiedyś męża i dzieci. Westchnęłam głęboko, dochodząc do wniosku, że w przeciwieństwie do Niny, która ma jakieś jazdy na punkcie S&M (czy ktoś mi uwierzy, jeśli powiem, że żartowałam?) w wersji seksualnej, ja lubię się torturować psychicznie. Co jedna to lepsza. I obie powinnyśmy się leczyć.
Przez chwilę obserwowałam, jak Bill kręci się wokół stołu w kuchni, by usiąść przy nim na jednym z krzeseł. Kurwa, on tu się zaaklimatyzował szybciej, niż powinien. To nie jest fair.
- Jasne, nie ma problemu. – oczywiście, że jest, ale przecież się nie przyznam. Niech będzie, że wcale mi nie przeszkadza taki drobny fakcik, że dowiedziałam się, że zostało mi jeszcze niecałe dziesięć minut życia, co tam. Jestem szczęśliwa.
- To w takim razie poproszę dwie kawy. – uśmiechnął się do mnie szeroko, gdzieś wtedy na dodatek poczułam znowu męskie Chanel i znowu doznałam urazu głowy. Kurwa, no świetnie. – Nina mi tylko wspomniała, że mieszka ze współlokatorem, ale sądziłem, że jest płci męskiej i... – urwał nagle, a ja spojrzałam na niego spod uniesionej brwi. Boże, poczułam się tak, jakby mój zastygły mózg właśnie otrzepał się z kamiennej skorupy i zaczął się ruszać! To dlatego jest tutaj o takiej porze! Tylko dlaczego on mi to mówi tak po prostu? – W zasadzie to raczej nie przyznaję się do swoich motywów działania, więc teoretycznie powinienem cię poprosić, byś udała, że tego nie słyszałaś, ale znając życie ty i tak wszystko jej powiesz i... – westchnął, drapiąc się po czole. O w dupę jeża. Właśnie wynalazłam w nim ludzkie reakcje! A to znaczy, że jest człowiekiem! Boże, on jest człowiekiem! – Dlaczego ja ci to wszystko mówię? – zaczął się zastanawiać na głos, a ja spojrzałam na niego pobłażliwie. Okeeej, kolejna osoba otworzyła się przede mną jak książka. Co ja z nimi wszystkimi wyprawiam?
- Nie przejmuj się, wszyscy ci, którzy mają najebane w głowie, paplają mi wszystko, co im na sercu leży, także nie jesteś pierwszy... Eee... Bez urazy. – dodałam, uśmiechając się niewinnie, na co on zmarszczył czoło i wyraźnie się zrelaksował.
- Jesteś jedną z niewielu osób, które powiedziały mi prosto w twarz, że jestem pojebany, oznajmiając mi fakt, a nie ubliżając mi. – zauważył, a ja poczułam, że zaczyna mi się robić za ciepło. – Lubię cię. – oznajmił po chwili, a ja wytrzeszczyłam gały tak, że wielkością zaczęły przypominać oczy Niny. Skoro wcześniej dostałam medal za pierwsze miejsce w wyścigu, to co ja teraz dostałam? Grammy i Oscara w jednym? Ten Kaulitz jest dziwny. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jaki jest ten drugi. Chociaż tego chyba nikt nie przebije.
Chyba.
- Eee... Dzięki. – odparłam, nie do końca wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Zalałam więc w końcu kawę dla niego i postawiłam mu na blacie przed nosem.
I niestety dla mnie, gdy tylko mi wpadło do głowy, że może powinnam się przebrać, czy chociaż ubrać stanik (KURWA, NIE ZAŁOŻYŁAM STANIKA!), znowu zadzwonił dzwonek.
Natychmiast poczułam, jak nerwy ściskają moje wnętrzności w jeden wielki supeł i zrobiło mi się niedobrze. I chyba zbladłam, bo zakręciło mi się w głowie.
- To pewnie Tom. – rzucił Bill, jakbym, kurwa, nie wiedziała. – Mówił, że jest na mieście.
Dobra. Idź otworzyć. To powinnaś zrobić. Potem w sumie możesz iść i wyskoczyć przez okno, ale chociaż mu otwórz.
Nie mam stanika, mam spodenki w panterkę i różowe kapcie. Moje włosy są potargane, a na twarzy nie mam ani grama makijażu. Mam okres, przez Kaulitza zapomniałam, że boli mnie brzuch, chce mi się rzygać, kręci mi się w głowie i zaraz zemdleję. O! Ucieknę na korytarz i nigdy nie wrócę! To jest, kurwa, plan!
Natchnięta wizją, ruszyłam dziarsko w stronę drzwi, by z szerokim i jak najbardziej sztucznym uśmiechem z impetem otworzyć drzwi i stanąć jak wryta.
To musiał być jakiś żart. Człowiek, który znajdował się przede mną był ubrany w białe adidasy, ciemne jeansy i tą pieprzoną prześwitującą białą koszulką, pod którą widziałam wszystkie mięśnie, a nawet i ciemne sutki, był naprawdę Tomem Kaulitz we własnej jebanej osobie. Wbiłam wzrok w jego twarz, w ten zarost, w te pełne usta z czarnym kolczykiem w dolnej wardze, w ten nos, w te brązowe oczy okalane ciemnymi, długimi rzęsami, w te dredy związane niedbale na czubku głowy i wcale nie poczułam, że moje usta wypełniają się niekoniecznie chcianą śliną. Kurwa. To był Tom i ja wcale nie śniłam. Tom, który patrzył na mnie niemal z rozczulającym uśmiechem. Ale ja nie ogarniałam. To był Tom. Tom. Tom. Tom Kaulitz. Jeśli wcześniej mi się wydawało, że on jest idealny i byłabym w stanie pójść z nim do łóżka na jedno skinienie, teraz sądziłam, że on nawet nie musi kiwać pieprzonym palcem. Mógłby tylko spojrzeć, a ja bym przed nim kucnęła. Boże, właśnie stoję przed facetem i myślę o tym, że chciałabym mu obciągnąć. Kurwa. Ale to jest Tom. TEN TOM. Boże, Boże, Boże!
Podniecenie niemal zamroczyło mi mózg. Gdzieś miałam cholerny przebłysk świadomości, że po pierwsze to powinnam ogarnąć ślinę, która zaraz wypłynie mi z ust frei im freien Fall, a po drugie to mam okres. Choć jakoś miałam to gdzieś. Właściwie to jedno i drugie miałam gdzieś. Boże, Tom stoi przede mną i się uśmiecha szeroko.
- Czeeeeść, jestem Tom! – wyciągnął do mnie rękę w ten sam sposób jak jego brat, ale w przeciwieństwie do niego, ten nawet nie poczekał na moją reakcję, tylko od razu chwycił moją dłoń, by nią potrząsnąć. Dreszcze natychmiast przeleciały mi od ręki przez całe ciało, aż na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka i niemal rozmyłam się pod dotykiem jego wielkiej, silnej, szorstkiej, a przy tym jakoś nielogicznie delikatnej dłoni. Czułam się tak, jakbym miała zaraz eksplodować. Nawet nie miałam siły sobie wmówić, że powinnam się jakoś ogarnąć, bo wcale nie chciałam. To był Tom. Który trzymał moją dłoń.
- To jest Hana! Wejdź do środka i zamknij za sobą drzwi! – usłyszałam z kuchni mocny głos jego brata, a Tom parsknął śmiechem i motylki w brzuchu wybuchły z hukiem i nagle zdałam sobie sprawę, że moja podświadomość zblokowała wyciek śliny, bo moje zęby tak mocno zacisnęły się na mojej wardze, że aż zabolało.


><><><><><><><><><><><

Ale ja tu jeszcze wrócę! ^ ^