czwartek, 20 lutego 2014

SHELTER OF BEAST



Zapraszam na nowego bloga, jako że LFN zostało zawieszone.
Miłego czytania Sheltera i mam nadzieję, że się spodoba!

środa, 15 stycznia 2014

Epilogue

No i nadszedł koniec. Dziwna sprawa.


><><><><><><><><><><><

Ubrana w czarną bluzę, należącą do kogoś innego, zbyt dużą dla mnie, jasne jeansowe rurki i trampki, przemierzałam uczelnię, konwersując zaciekle z Katariną tuż obok mnie – jak zwykle w sukience, tym razem beżowej – próbując udać, że wcale nie widziałam tych spojrzeń, które były rzucane w moją stronę już od ponad dwóch miesięcy, odkąd zespół bliźniaków znów wrócił do formy i wydali singiel. Wszystko nagle potoczyło się dziwnie szybko, zostałam opuszczona, bo mój facet poleciał do Europy na promocję nadchodzącego albumu, a wtedy nagle okazało się, że gdzieś po internecie krążyły moje i Katariny zdjęcia i tak na pstryknięcie palców stałyśmy się gorącym towarem do oglądania jak zwierzęta w klatce. Dzisiaj jeszcze dodatkowo przyciągałam uwagę, bo miałam na sobie bluzę Billa, która wciąż pachniała jego perfumami. Co prawda to było trochę oszustwo, bo po prostu kazałam mu owe perfumy zostawić, bym mogła udawać, że wcale tak dawno nie wyjechał i że ten zapach utrzymuje się od momentu wyjazdu. Ale nie, ja zdążyłam ją już osiem razy wyprać.
Ciężko mi było uwierzyć w to, jak to wszystko się skończyło, bo gdzieś na tyłach świadomości, zdawałam sobie sprawę, że jak by to dziwnie nie brzmiało, ja spotykałam się z kimś, kto mnie wcześniej kupił i robił mi krzywdę. Ale za każdym razem, gdy o tym myślałam, musiałam przyznać, że miałam wyjątkowo piękną umiejętność wybaczania, przez co nawet mi nie przeszkadzało to, że czasami obce osoby zahaczały mnie na mieście, by spytać nie tylko o Billa, ale także o Harry’ego. Gdyby tylko ktokolwiek z tych ludzi wiedział, jak bardzo mroczna historia się za tym kryła, uznaliby mnie za wariatkę. Ale to nie było wszystko ważne. Jedyne, co się liczyło to to, że byłam szczęśliwa, nawet gdy siedziałyśmy same z Katariną w domu. Obie przeniosłyśmy się do innego kampusu, by nie musieć dojeżdżać z Santa Monica do San Diego. W zamian jeździłyśmy do Los Angeles, co miałyśmy prawie o rzut oszczepem. Rodzice Kat mieli odrobinę problemu z tym, że ich córka wyprowadziła się do kogoś, o kim nigdy nie słyszeli i kogo nigdy nie widzieli, więc Tom musiał zostać im przedstawiony. Ja nie utrzymywałam żadnych kontaktów ze swoją rodziną, ale mi to nie przeszkadzało. Wysłali mi tylko życzenia na Boże Narodzenie, choć nie odwdzięczyłam się tym samym, a tak to nie odzywali się do mnie już w ogóle. Może po prostu nie dojrzałam do tego wszystkiego. I to wcale nie była kwestia wybaczenia, bo wybaczyłam im już dawno... Po prostu przypominali mi o złych czasach i nie mogłam na nich patrzeć i nie widzieć tego. Nie rozpoznawałam w nich swoich własnych rodziców, widziałam kogoś kompletnie obcego. Ale to też nie było ważne, bo Kat i bliźniaki stali się moją rodziną zastępczą i sprawowali się lepiej, niż ich poprzednicy.

- I chcieli nas porównać do zespołu Stylesa, rozumiesz to? Wiedziałem, że chodziło im o ciebie, ale tak się wkurwiłem, że byłem bliski zamordowania ich wzrokiem. Kocham wywiady za to, że pytają cię o coś, a musisz mówić zupełnie co innego i jedyne, co możesz zrobić, żeby ich wszystkich podburzyć, to wbijać im szpile, kiedy nie widzą.
Siedziałam po turecku w sypialni na wielkim i cholernie pustym łóżku, opierając głowę o rękę i patrzyłam na zbulwersowaną twarz Billa na ekranie mojego laptopa i nie wiedzieć czemu, chciało mi się śmiać. Niełatwo było się oderwać od przeszłości, ale dziwnym sposobem wszyscy funkcjonowaliśmy całkiem przyzwoicie.
Oprócz tej pani, którą miała na imię „Zazdrość”.
- Tęsknię za tobą. – wymruczałam, a jego wzrok natychmiast złagodniał. Tak samo jak ja zdawał się siedzieć na łóżku i ostatnimi czasy to była jedyna forma widzenia siebie. Już od ponad miesiąca. Na szczęście nie było to tak trudne jak wtedy, kiedy wiedziałam, że nie wróci. Ale tym razem było inaczej.
- Jeszcze tylko pięć dni i będę z powrotem. Trochę zmęczony, ale będziesz mogła zrobić ze mnie jakiś użytek. – odparł, unosząc ręce w geście poddania, a ja zaczęłam się śmiać. – Będziesz mogła mnie związać i wykorzystywać, aż ci się znudzi. Albo aż mi baterie padną. – dodał po chwili zamyślenia, a ja wyszczerzyłam zęby, dając mu do zrozumienia, że prędzej padnie z wycieńczenia, niż się nim znudzę.
- Zainwestuj w energetyki, chłopcze. – uniosłam sugestywnie brwi, przez co Bill się roześmiał.
- Hej, wiesz, że pierwszy raz w życiu jestem w Londynie i nie mam problemów z brytyjskim? – zmienił temat, a ja spojrzałam na niego krzywo. Jak zwykle debile mieli problem z tym, żeby nas zrozumieć. Dobrze, że nie wyzbyłam się tego na rzecz amerykańskiego. Przynajmniej mogłam im robić na złość. – Specjalnie dla nas próbują mówić wolno i wyraźnie, a wtedy z Tomem mówimy „możecie mówić normalnie, nasze kobiety stąd są i mówią czasami naprawdę...” – urwał, gdy zobaczył moją minę. – Kocham ciebie i twój akcent, mała. – dodał szybko i musiałam przyznać, że ten człowiek doskonale wiedział, co miał mówić i kiedy, bo poczułam, że automatycznie mięknie mi serce. – I mówię poważnie. – nawet nie musiał tego dodawać, bo widziałam to na całej jego twarzy. Potrzeba, by go pocałować i przytulić stała się tak uciążliwa, że zaczęły mnie świerzbić ręce.
- A ja kocham ciebie, a twój akcent już nieszczególnie... – powiedziałam, szczerząc się, a on prychnął. – I mówię poważnie. – sparodiowałam go i oboje się zaśmieliśmy. – Żartuję. – uśmiechnęłam się lekko, choć wiedziałam, że on to wiedział i spojrzałam na zegarek w rogu ekranu. – Powinieneś chyba iść spać, skoro masz sesję z samego rana. – zauważyłam, a gdy on spojrzał gdzieś w bok, westchnął głęboko. U niego było już dawno po północy, a pewnie będzie musiał wstać po siódmej maksymalnie. Zgubiłam poczucie czasu, ile już rozmawialiśmy.
- Odezwę się jutro, okej? – przetarł twarz i ziewnął. Skinęłam głową, próbując nastawić się do tego wszystkiego bardziej optymistycznie. Bo przecież... – Jeszcze tylko pięć dni. – powtórzył, a mi zrobiło się dziwnie lżej. To już mniej, niż tydzień. Mniej, niż te wszystkie dni, które już minęły. To nieważne, że potem znowu wyjedzie, bo zawsze wróci. A wtedy uśmiechnę się, podbiegnę do niego, wtulę się w to najseksowniejsze ciało na tym globie i pocałuję gorące usta, witając go w domu. – Kocham cię. – wyszeptał, a gdy odpowiedziałam tym samym, pomachał mi w kamerkę i się rozłączył. Zatrzasnęłam laptopa, oddychając głęboko.
Jeszcze tylko pięć dni.

><><><><><><><><><><><><><

Jak zwykle nie mam żadnego konkretnego przemówienia na sam koniec, bo jak zwykle nie mam nic do powiedzenia. Mam nadzieję, że się podobało i, jeśli dalej chcecie się ze mną męczyć, zapraszam na:
Not So Love Letters

A tak w ogóle to mam tylko taką małą prośbę. Wiem, że połowa z Was jest tak samo leniwa jak ja, ale jeden raz proszę Was, by każdy z czytających zostawił komentarz chociażby o treści "AKUKU", bądź "CZYTAŁAM".
Dziękuję za uwagę, spotykamy się w najbliższym czasie na kolejnym blogu z prologiem!
Adios Bitchachos!