Nastał wieczór, więc zapraszam na pierwszy rozdział ^.^ Dziękuję za wszystkie komentarze pod Prologiem, bo nie wiem, jakim cudem, ale to opowiadanie bardziej do mnie przemawia, niż Natasza i chyba wszystkie wcześniejsze opowiadania. No może oprócz tego o Anecie, które było pierwsze i chyba zawsze będę miała do niego sentyment. Gdzieś tam przewijały się moje marzenia, które ona sama spełniała i... No, mniejsza. Zapraszam :)
><><><><><><><><><><
Jeszcze tylko
kolczyki... i jeszcze perfumy!
Zaciągnęłam
się moim ulubionym zapachem i westchnęłam głęboko, przyglądając się swojemu
odbiciu w lustrze. Wyglądałam dobrze. Właściwie to wyglądałam nawet lepiej, niż
dobrze. Ale tak właśnie miało być, w końcu dzisiaj obchodziłam swoje dwudzieste
urodziny i musiałam olśniewać swoją osobą, prawda? Nie, nie byłam, nie jestem i nie będę
narcyzem, to po prostu refleksja.
- Boże,
tłumaczę się sama przed sobą, to już podchodzi pod chorobę psychiczną. –
jęknęłam głośno i potrząsnęłam głową, odwracając się od swojego odbicia. Mała
czarna w piórka bez ramion, ramoneska z ćwiekami i zamszowe czarne botki są w
porządku, przestań kwestionować swoje własne zdanie, do cholery. Ogarnij się.
No dobra.
Teraz jeszcze musiałam wynieść się z domu tak, żeby moi kochani rodzice nie
zorientowali się, że mam zamiar fortunę wydać na nocny klub, do którego idę
wraz ze znajomymi. Choć właściwie to wydałam już ją miesiąc temu, gdy
rezerwowaliśmy miejsce. Klub Fluxx wcale nie był taki tani, ale uznałam, że raz
się żyje, prawda? Mogłam sobie sprawić przyjemność chociaż w taki sposób.
Specjalnie z tego tytułu ominęliśmy dzisiaj szerokim łukiem zajęcia na uczelni.
Znaczy ja i moja przyjaciółka, bo reszta moich znajomych żyje z tego, że albo
pracują i trzepią kasę, albo trzepią kasę z tego, że ich rodzice pracują. Ja
się akurat zaliczałam do tej drugiej kategorii. A to dlatego, że mój ojciec
zakazuje mi pracować. Jego umysł jest tak nielogiczny i niemożliwy do zbadania,
że już dawno sobie dałam spokój z próbą zrozumienia tego człowieka. Z resztą
nieważne. Dziś nie miałam zamiaru w jakikolwiek sposób psuć sobie humoru takimi
bzdurami. Dziś była moja noc.
Po cichu
zeszłam po schodach na dół i czujnie się rozejrzałam w poszukiwaniu swoich
protoplastów. Czemu ja nie pomyślałam o tym, żeby się przebrać u Katariny? Co
za idiotyzm, nie musiałabym się wtedy tak zakradać. Przewróciłam oczami, a w
tym samym momencie z salonu wynurzył się tata. No proszę. Cóż za idealne
wyczucie.
Podniósł wzrok
znad szarego tabletu i spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem. Świetnie. Teraz
to usłyszę jaka to niewdzięczna jestem, że oni na mnie harują, a ja nic im nie mówię.
- Gdzie
idziesz? – spytał wolno, lustrując mnie od góry do dołu. Och, mam asa w
rękawie. Że też nie pomyślałam o tym wcześniej. – Słyszałem, że nie byłaś na
tych swoich zajęciach.
„Tych swoich
zajęciach” czyli „Visual Arts”, które studiowałam na Uniwersytecie
Kalifornijskim w San Diego, gwoli ścisłości. Nie był to jego wymarzony
kierunek. Uroił sobie, że jego córka też będzie zarabiać w taki sam sposób jak
tatuś. A ja jak na złość trzymałam się od finansów z daleka. Najwyraźniej moja
rodzina nie zaliczała się do tych „normalnych”. A szkoda.
- Idę do
Katariny. – oparłam wzruszając ramionami i przestąpiłam z nogi na nogę. A
miałam już niewiele czasu, bo w klubie byliśmy umówieni na dziewiątą, samo
dotarcie na miejsce zajmie mi ponad pół godziny, a było już po ósmej. Nigdy nie
byłam demonem prędkości.
- I wystroiłaś
się tak, bo idziesz właśnie do niej? – spojrzał na mnie sceptycznie, chociaż
widziałam, że bardziej był zaabsorbowany swoim tabletem, który łączył go z
pracą. To zabawne, że to może wyssać z człowieka wszystko, co... no cóż,
wszystko co człowiecze. Wydaje mi się, że kiedyś taki nie był. Ale to było
dawno i nieprawda. Z resztą mama nie była inna.
- Nie,
wystroiłam się, bo mam urodziny i chcę fajnie wyglądać, a teraz muszę już iść,
bo się śpieszę. – i zanim zdążył przyswoić do siebie fakt, że zapomniał o moich
dwudziestych urodzinach, ja już siedziałam w swojej czarnej Hondzie CR-V i
odpalałam silnik. W sumie oni wcale nie byli aż tacy źli. Po prostu chcieli na
mnie wyprzeć presję i swoje zdanie, a ja nie się nie dawałam. I z tego powodu
powstawały konflikty. No ale mimo wszystko to byli moi rodzice i chociaż nie
dawałam im powodów do dumy, chciałam, by mnie kochali.
Przetarłam
twarz rękoma, po czym wrzuciłam wsteczny i zjechałam z podjazdu, uprzednio
sprawdziwszy, że nikt nie jedzie. Podkręciłam klimatyzację, przeklinając lato,
które nie pozwalało mi dobrze wyglądać. Lubiłam tę ramoneskę.
Na czerwonym
świetle zrzuciłam ją z siebie, odgarniając do tyłu moje lekko pofalowane włosy.
Dzisiaj specjalnie zostawiłam je rozpuszczone, a dla lepszego efektu zrobiłam
sobie wyjątkowo ciemny makijaż. Nie wyglądałam jak ja. Z natury wyglądałam
raczej uroczo, ale dziś pojechałam po bandzie i... i byłam z siebie dumna.
Na Beaumont
Avenue zatrzymałam się pod tak dobrze dla mnie znanym domem i wysiadłam z
samochodu, poprawiając sukienkę. Zabrałam ze sobą torebkę i stukając szpilkami
po chodniku, ruszyłam pełna nadziei na dobre zakończenie w stronę drzwi
frontowych, które cudownym sposobem otworzyły się, gdy już unosiłam rękę, by
zapukać.
- Dzień dobry,
pani Page. – uśmiechnęłam się szeroko na widok blondwłosej kobiety po czterdziestce ubranej w znoszoną szarą koszulkę i zwykłe czarne dresy.
- Lena, jak
ślicznie wyglądasz! – „ślicznie” to raczej nie do końca adekwatne słowo, bo jak
już mówiłam, nie wyglądałam uroczo. Mimo wszystko, wyszczerzyłam się do niej
jeszcze bardziej i pokiwałam głową. – Wchodź, wchodź, Katarina już się wścieka,
że cię jeszcze nie ma.
- No
nareszcie! – usłyszałam ze środka i znowu przewróciłam oczami. Pani Page
zamknęła za mną drzwi, a ja automatycznie podążyłam za źródłem wrzasków,
którego epicentrum znajdowało się w kuchni i popijało colę. Katarina miała na
sobie białą, prostą sukienkę z dużymi rozcięciami na bokach i zaczęłam się
zastanawiać, czym ja sobie zasłużyłam, że ona może się tak ubierać i nie mieć
problemów z rodzicami, a ja nie. I na dodatek założyła jedne z moich ulubionych
szpilek, które posiadała. Te czarno-złote. To było po prostu... – Czy ty możesz
choć raz wyrobić się na czas?
Wzruszyłam
ramionami.
- Nie sądzę.
Prawdopodobnie jestem tak genetycznie zbudowana. – odparłam śmiertelnie poważnym
głosem, na co ona prychnęła i spojrzała na mnie jak na kretynkę. – No co?
Machnęła na
mnie ręką i wstawiła pustą szklankę do zlewu, mamrocząc coś pod nosem, że niby
później to sprzątnie i odwróciła się w moją stronę. Otworzyła usta, by coś mi
powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Chwyciła telefon ze stołu i przez chwilę coś
na nim pisała, zanim przystawiła go do ucha.
- Halo?...
Tak, taksówkę... – chwilę tłumaczyła, na jaką ulicę ma dojechać i ziewnęła
głośno. – Tak, dziękuję... - i rozłączyła
się, ignorując rozmówcę. Posłała mi ponure spojrzenie. – Brytyjski akcent. –
dodała znacząco, a ja westchnęłam i usiadłam na stołku barowym. Nie rozumiem, z
czym Amerykanie mają problem, jeśli chodzi o nasz akcent. Przecież koniec
końców posługujemy się praktycznie tym samym językiem, tak? Więc czemu oni nie
zawsze nas rozumieją i niejednokrotnie patrzą się na nas jak na ufo, kiedy
tylko coś mówimy? Co za idiotyzm. Już mniejszym fenomenem był Hindus.
Moja rodzina i
rodzina Katariny przeniosły się z Londynu do San Diego dwa lata temu. Wszystko
dlatego, że tata dostał tutaj korzystniejszą ofertę pracy i przekonał pana
Page, który jest jego przyjacielem, że gdyby się tutaj z nami zabrał, jego
sytuacja finansowa na pewno by się polepszyła. W sumie to się nie mylił. Szkoda
tylko, że nie wziął pod uwagę moich uczuć i tego, że zostawiłam w Londynie
człowieka, za którym uganiałam się już od dłuższego czasu.
I to wszystko
wcale nie było zabawne. Tym bardziej, że ów człowiek jest ode mnie rok młodszy
i będzie w klubie. Bo tak jakby to mój przyjaciel. Który jest sławny. Taka
drobna dygresja.
Ja nawet nie
wiem, czemu jestem w nim zakochana. Z pewnością nie wygląda tak, jak mój umysł
podpowiada mi, że powinien wyglądać. Te jego cholerne loczki doprowadzają mnie
do szewskiej pasji i jego uśmiech powinien mnie rozśmieszać, a nie powalać
na kolana. To jakiś czysty idiotyzm. Borykam się z tym już od prawie trzech
lat, a ten człowiek nawet nie wie, co do niego czuję. Z resztą może to i nawet
lepiej, skoro raczej nie czuje tego samego. Przynajmniej od tych prawie trzech
lat nic się nie zmieniło, więc sądzę, że raczej ma do mnie pociąg czysto
przyjacielski. I tak się dziwię, że w ogóle mamy ze sobą kontakt z racji tego,
że ciągle jesteśmy w innych miejscach. Zaczęło się oczywiście od Holmes Chapel,
gdzie mieszkaliśmy obok siebie. Ale gdy miałam szesnaście lat, przeprowadziłam
się do Londynu. A potem on się stał znany i też się tam przeprowadził. Odrobinę
zagmatwane. Teraz przylatuje do mnie co jakiś czas, ale... Ja nawet nie wiem,
czy to ma jakikolwiek sens... Bo gdyby to kiedykolwiek wypaliło (a nie wypali,
bo już jestem na to za stara), to związek na odległość nie przetrwałby nawet
miesiąca. Nie z moją porytą zazdrością, którą w kółko przeżywam, gdy widzę go z
jakimiś kobietami. Nie, nieważne. Udam, że wcale nie zaczęłam o tym myśleć i
wszystko...
- Błagam,
Lena. Po prostu weź go dzisiaj zaciągnij do jakiejś łazienki i daj mu się
wypieprzyć.
Zrobiłam
wytrzeszcz jakich mało i poczułam, jak moje policzki zaczynają się robić coraz
cieplejsze. No ona chyba kpi! Co to za tekst w ogóle?! Boże, widzisz i nie
grzmisz!
- Zwariowałaś
chyba! – rzuciłam piskliwym głosem, a ta ryknęła śmiechem, jeszcze bardziej
mnie tym dobijając. Jakaś patologia. Byłam w stu procentach pewna, że ona
została stworzona właśnie po to, by mnie sukcesywnie tłamsić. – Weź milcz,
kiedy chcesz takie rzeczy mówić. Nie zrobię tego, bo...
- Bo jesteś
cnotką niewydymką, wiem. – pokiwała głową, a ja strzeliłam sobie z otwartej
dłoni w czoło. – No co? No chyba mi nie powiesz, że to niby dlatego, że nic do
ciebie nie czuje? Ej, on się ślini do ciebie już chyba sto lat, czy nawet
dłużej, ale jest tak samo pojebany jak ty...
- Nie
przeklinaj!
- Tak, mamo!
No. – zwróciła się z powrotem do mnie, gdy ja próbowałam ochłodzić dłońmi swoje
rozpalone policzki. Na darmo. – Jest tak samo pojebany jak ty i myśli, że to ty nic do
niego nie czujesz. Co. Za. Paranoja, Lena. Oboje powinniście się leczyć. A
najlepiej jakby was zamknęli w jednym pomieszczeniu. – zachichotała, obracając
się wokół własnej osi. – Pełno małych króliczków, po prostu peeeełno małych
króliczków!
Zamknęłam
oczy, licząc do stu miliardów, zanim odetchnęłam spokojnie.
- Nie
rozmawiam z tobą na ten temat. To jest tabu. Szczególnie od momentu, gdy go
zobaczysz, jasne?
- Jasne!
Czemu ja jej nie
wierzyłam...?
Taksówka
dowiozła nas na miejsce na kilka minut przed dziewiątą, a ja z podekscytowania
nieomal się zabiłam na chodniku, gdy ciągnęłam Katarinę za sobą. Pokazałyśmy
wejściówki ochroniarzom, uśmiechając się do nich szeroko. Całe szczęście, że
mieliśmy jednego znajomego, który był od nas rok starszy. W Europie byłoby
znacznie łatwiej o alkohol. Ale to wszystko nie było tak ważne jak to, że
kierując się w stronę naszych miejsc, zobaczyłam tego kretyna odwróconego
plecami do mnie w białej koszuli i wąskich czarnych spodniach. Zacisnęłam zęby,
gdy moje serce zaczęło napieprzać jak głupie. Boże, dlaczego to musiało na
niego paść?... Nie mogłam się zakochać w jakimś barmanie z jakiejś taniej
speluny? Nie no dobra, to może nie byłby najlepszy plan. Ale mogłam się... Już
wolałam się zakochać w Katarinie! Gdybym była bi, a nie jestem. Ugh.
- Lena,
ogarnij się. Dzisiaj jest twój dzień i dzisiaj to tobie wszyscy padają do stóp,
a nie na odwrót. – zauważyła trzeźwo Kat, a ja speszyłam się jeszcze bardziej,
gdy dotarło do mnie, że świecę swoimi uczuciami na kilometr. FUCK! - I przestań panikować!
Boże, pomocy.
Weź coś zrób, zanim ja uczynię z siebie idiotkę na każdych frontach. Odetchnęłam głośno, wciągnęłam głęboko
powietrze i zagryzłam usta, by zlikwidować ten głupi uśmieszek, którym zawsze
się raczyłam, gdy Harry był w pobliżu.
- Jak to jest,
że on jest od nas młodszy, a dostał drinka? – spytała nagle Kat, gdy mój wzrok
padł na szklankę na stoliku, na której spoczywała dłoń Stylesa, jakby się bał,
że ktoś mu ją ukradnie. – Może wcale nie będziemy musiały czekać na Martina...
– dodała słusznie, a ja pokiwałam głową, marszcząc czoło. To wcale nie był zły
pomysł. Choć ciągle nie wiedziałam, czemu on dostał tego cholernego drinka,
kiedy ciągle wyglądał jak bachor. I znowu mi się przypomniało, w jak bardzo
nieodpowiedniej osobie się zakochałam. To w ogóle nie miało racji bytu.
Pomijając fakt, że naprawdę nic nigdy się między nami nie wydarzy.
- Skąd masz
drinka?! – wykrzyknęła Katarina oskarżycielsko, wskazując na niego palcem i
nawet muzyka nie była w stanie jej zagłuszyć, więc Harry tylko drgnął i
odwrócił się w naszą stronę, a moje serce zrobiło sobie urlop i przestało bić.
Nic nie dawały ochrzany w mojej głowie. Robiłam to już setki tysięcy razy, a
moje wnętrzności i tak robiły sobie, co tylko chciały. Jego zielone oczy nawet
na sekundę nie spoczęły na Katarinie. Zrobiło mi się gorąco, gdy Harry
uśmiechnął się szeroko na mój widok i natychmiast poderwał się z kanapy, bym
chwilę później zatonęła w jego niedźwiedzim uścisku.
- Och, Lena,
nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo za tobą tęskniłem! – usłyszałam i
przestałam oddychać. Boże, czemu on nie mógł mówić o tęsknocie, ale takiej nie
czysto przyjacielskiej...? – Wszystkiego najlepszego, skarbie! – i złożył na
moim policzku soczystego buziaka, aż wciągnęłam ze świstem powietrze. Jezu!
Niczego nie usłyszał, prawda?!
Zamrugałam
szeroko otwartymi oczyma, gdy tylko odsunął się ode mnie i uśmiechnęłam się
niemrawo.
- Dzięki,
Harry. Ja też za tobą tęskniłam... – ale raczej w innym kontekście, niż ty.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na jedną magiczną chwilę i znowu głęboko
zapadłam się w świadomości, że jestem beznadziejnie zakochana w tym człowieku.
Jego twarz była tak nieprzyzwoicie blisko, że nawet nie zauważyłam, kiedy mój
wzrok nieświadomie powędrował na jego usta i coś...
- Skąd masz
drinka?!
I to się
nazywa bezpieczna zmiana tematu. I troska o to, by twoja przyjaciółka nie
rzuciła się na nieodpowiednią osobę. Dziękuję, Katarina.
Harry
potrząsnął swoją głową i odgarnął teatralnie swoją grzywkę, unosząc brwi.
- Mój urok
osobisty. – odparł, a Kat prychnęła głośno i zasiadła na przeciwległej kanapie
do tej, na której jeszcze przed chwilą siedział Hazza. - Jestem sławny. Czy to
jest dla ciebie bardziej przekonywujące?
- Owszem. –
uśmiechnęła się do niego, a ja przewróciłam oczami, zasiadając obok niej.
Jeszcze tego mi brakowało, żeby znowu zaczęły się ich docinki. Niby się lubili,
ale za każdym możliwym sposobem robili wszystko, by tylko doprowadzić siebie do
furii. Choć kończyło się to tym, że to ja byłam ta wściekła, a oni ci
rozbawieni. – Przecież gdyby twój urok osobisty działał, miałbyś każdą laskę u
stóp. Mam na myśli te, które ty naprawdę chcesz.
O nie. Ona
chyba nie mówi tego wszystkiego poważnie...? Boże, nie mówi tego na poważnie?!
Próbując zachować zimną krew, spojrzałam na nich krzywo i zawinęłam jedynego
drinka stojącego na stoliku. Gdzie reszta? Gdyby ktoś jeszcze przyszedł, na
pewno nie musiałabym się martwić o swoje zachowanie! GDZIE RESZTA?!
- Jasne, że
mam.
- Jaaaasne.
Jasne, jasne.
No i się
zaczyna. Szkoda tylko, że Katarina gada o mnie tak, jakby mnie tu obok nie
było. Zemszczę się. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię i niech wtedy lepiej mi
zniknie z oczu, bo będzie z nią cienko.
- No tak.
- Aha,
szczególnie, że ty chcesz wszystkie kobiety, które tylko rozpływają się na
widok twoich śmiesznych dołeczków, weź idź lepiej nam po drinki, a nie
pierdolisz trzy po trzy jak pojebany. – zgasiła go Kat, a ja prawie
zakrztusiłam się alkoholem, a gdy tylko udało mi się go bezpiecznie przełknąć,
wybuchnęłam dzikim rechotem, choć nie do końca było z czego się śmiać. Nie od
dziś było wiadomo, że Harry naprawdę miał słabość do płci pięknej. A moja
psychika naprawdę ciężko to znosiła. – I dla siebie też weź, bo widzę, że Lena
się już twoim drinkiem porządnie zajęła. – spojrzała na mnie, ja spojrzałam na
nią i przełknęłam głośno ślinę, zdając sobie sprawę, że i mi i jej przeszło
przez myśl zupełnie nie to co trzeba. Gdyby drink był w butelce, a gdyby butelka
nie była butelką, tylko częścią ciała...
- Dzięki. –
wymamrotał beznamiętnie Harry i zabrał z mojej dłoni szklankę, niechcący
dotykając przy tym mojej skóry i mój wzrok natychmiast wystrzelił do góry.
Przeszyły mnie dreszcze na widok miny Harry’ego, którego spojrzenie dosłownie
przepalało mnie na wylot. Coś gwałtownie ścisnęło mi się w dołku i znów
zapomniałam oddychać, aż do momentu, gdy postanowił przerwać kontakt wzrokowy i
wmieszać się się w tłum, by skombinować nam drinki.
- O. Mój.
Boże. – usłyszałam głos Katariny, ale ja w dalszym ciągu patrzyłam się tępo w
miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była twarzy Harry’ego. – Bachor dorósł i
ogarnął, że to ciebie chce! Czy ty widziałaś jego wzrok?! Czy ty widziałaś...
- Zamknij się,
próbuję nauczyć się oddychać, do cholery! – odwróciłam się w jej stronę tak, że
aż podskoczyła. Miała podejrzliwie lśniące oczy i tak idiotyczny wyraz twarzy,
że miałam ochotę jej przyłożyć. – Miałaś milczeć, kiedy mówisz takie rzeczy!
- Ale ty
jesteś głupia, po prostu weź...
- Katarina!
- Jesteś
głupia. – oznajmiła buntowniczo, a ja ponownie przewróciłam oczami.
- Powtarzasz
się.
- Ale
obiecujesz mi, że coś się dzisiaj wydarzy...?
- Nie. –
najwyraźniej mój ton głosu ją zgasił, bo już nie podjęła tego tematu i udając,
że mnie nie ma, wyszperała telefon z torebki, a chwilę później wrzeszczała coś
przez niego w takim tempie, że nie sądziłam, by nasi Amerykanie ją zrozumieli.
A wszystko dlatego, że jak się zbulwersuje, to z jej gadania można zrozumieć
tylko bulgot.
- Martin! –
ucieszyłam się, gdy nagle blondwłosy chłopak wyłonił się z tłumu tańczących
ludzi. Stanowczo musiałam dzisiaj coś wypić, jeśli chcę mieć udany wieczór.
Czułam się tak, jakbym połknęła kij i jeszcze kilka brukselek, których
nienawidziłam. – Już myślałam, że mnie wystawisz!
- Moja
Brytyjka nigdy nie zostaje na lodzie! – pochylił się nade mną i mocno mnie
uścisnął i w tym samym momencie pojawił się i Harry. I w tamtym momencie już
wiedziałam, że ten wieczór nie będzie miał nic ze wcześniejszych imprez.
Ewentualnie ilość alkoholu w organizmie.
Słyszałam, że
kiedyś ktoś powiedział, że najsilniejsza miłość to taka, która dojrzewa powoli.
Moja nie dojrzewała. Przyszła, pierdolnęła mnie w głowę, aż z wrażenia
zemdlałam i od tamtej chwili postanowiła ze mną zostać. Nie sądziłam, że
mogłaby się skusić i odejść. Nawet się do tego przyzwyczaiłam. Do tego, że
istnieje jedyna osoba, która wywołuje we mnie emocje jak każdy inny, tylko
akurat ta osoba robi to tak, że aż boli. To tak, jakby zamiast rzucać we mnie
kamyczkiem, on rzucał we mnie Mount Everestem. Najczęściej się nad tym nie
zastanawiałam, bo tak naprawdę nie widziałam w tym sensu, szczególnie że jego
tak często nie było. Ale gorzej było, kiedy on się pojawiał i mierzył mnie
spojrzeniem w ten sposób jak właśnie teraz. Chociaż z drugiej strony to on
jeszcze nigdy nie mierzył mnie spojrzeniem w TAKI sposób. Coś tu było nie tak.
Albo byłam za bardzo pijana. Albo jedno i drugie.
Miałam już
porządny problem z oddychaniem, bo chwilę później zorientowałam się, że
zaczynam dyszeć pod naporem jego oczu. Musiałam się ogarnąć, zanim zrobię coś,
co potem będę żałowała przez długi czas. Przełknęłam ślinę, opróżniłam szklankę
do dna i wstałam, bredząc coś, że idę do łazienki nachlać się wody z kranu.
Katarina nawet na mnie nie spojrzała, rozmawiając zawzięcie o czymś z Caroline,
którą nie wiem, kto zaprosił. Niezbyt za nią przepadałam, bo miała naprawdę
wysoki poziom samouwielbienia, a to z czasem stawało się bardzo irytujące.
Wstałam i uśmiechnąwszy się radośnie z powodu stabilizacji, której mi alkohol jeszcze nie
ukradł, ruszyłam pewnie w stronę łazienek. Czułam na sobie wzrok Harry’ego i to
było takie dziwne. Co zmieniła dzisiejsza noc? Dlaczego taki był? Dlaczego...
Nagłe
zderzenie z obcym ciałem wyrwało mnie z rozmyślań i wtedy doszło do mnie, że
jednak moja stabilizacja zanikła. Obce dłonie złapały mnie za ramiona i tylko
dzięki nim nie zaliczyłam gleby jak rasowa pijaczka. Potrząsnęłam głową,
próbując się ogarnąć.
- Wszystko w
porządku? – usłyszałam dziwny akcent i podniosłam głowę do góry i moim oczom
ukazał się jasnowłosy mężczyzna, naprawdę sporo ode mnie wysoki i coś dziwnie
przekoziołkowało w moim brzuchu, gdy bezczelnie otaksowałam jego twarz. Wysokie
czoło, wyraziste brwi, brązowe oczy okalane długimi czarnymi rzęsami, lekko
zadarty nos i wargi, dolna wydatniejsza od górnej. Ciemny zarost dodał mu tylko
jeszcze więcej tajemniczości, którą sobą przedstawiał. A mi zrobiło się dziwnie
słabo na jego widok. Mężczyzna miał na sobie czarną koszulę rozpiętą na kilka
guzików tak, że byłam w stanie dostrzec zarys tatuażu na jego gładkiej i
opalonej klatce piersiowej. Szeroki pas podtrzymujący czarne, wąskie spodnie...
zaraz, zaraz, zaraz. Gdzie ja, do cholery, patrzę?
- Tak. –
wydusiłam z siebie, przeklinając kolejną perwersyjną piosenkę Rihanny, która
brzęczała mi w uszach i kazała robić jakieś dziwne... rzeczy. Te cholernie
kolczyki w jego dolnej wardze były...
Niespodziewanie
jego dłoń chwyciła władczo mój podbródek, zmuszając mnie, bym spojrzała w jego
oczy. Tym razem to on mnie oceniał i
chociaż nie mogłam uciec od jego brązowych tęczówek, widziałam wyraźnie, że się
uśmiecha. I nie w taki sposób, jak uśmiechają się normalni ludzie. A może po
prostu nikt... Jego kciuk znalazł się na moich ustach i sapnęłam głośno,
przełykając nagły nadmiar śliny. Jego głodny wzrok przyprawiał mnie o dreszcze
i moje serce było o krok od eksplozji. Spuściłam wzrok na jego szyję w
momencie, kiedy jego grdyka uniosła się i opadła i nieświadomie oblizałam dolną
wargę, zahaczając przez przypadek koniuszkiem języka jego kciuk. Ten ruch wydał
mi się niesamowicie seksowny i Bóg mi świadkiem, że nie rozumiałam, co się ze
mną dzieje. To musiał być alkohol, bo, do kurwy nędzy, ja nigdy się tak nie
zachowywałam w stosunku do nikogo, kogo znam. Nawet do Harry’ego!...
Oh, Harry!
Harry...?
Mój rozbiegany
wzrok błądził po jego twarzy, jakby chciał zapamiętać każdy cal, ale on mnie
nagle puścił i zanim zdążyłam zapytać o cokolwiek, on uniósł dumnie podbródek i
odmaszerował w tłum. I widziałam wyraźnie, że skierował się do wyjścia.
Chciałam wiedzieć, jak się nazywa. Wydawało mi się, że już kiedyś go gdzieś
widziałam, ale...
Harry!
Potrząsnęłam
głową, zamrugałam kilkukrotnie i rozejrzałam się wokół siebie. No dobra. Ludzie
wokół mnie zachowywali się tak jak wcześniej. Czy ja właśnie doświadczyłam
pijackich omamów?
Boże, jestem
jakaś dziwna.
Machnęłam ręką
i doszłam w końcu do łazienki, gdzie najpierw zamknęłam się w jednej z kabin,
by załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, a potem przez kilka minut gapiłam się
w swoje odbicie w lustrze, jakbym miała znaleźć tam coś ciekawego. Przynajmniej
mój makijaż był na swoim miejscu. Nawet nie wzięłam ze sobą swojej torebki,
żeby cokolwiek ogarnąć. Po co ja tu przyszłam?...
Westchnęłam,
wytarłam mokre od wody dłonie w papierowy ręcznik i wyrzuciłam zgniecioną kulkę
do śmieci. Bolały mnie nogi. I byłam kompletnie zrezygnowana.
- To miały być
moje najlepsze urodziny, do cholery jasnej... – burknęłam sama do siebie i
pchnęłam drzwi, by z powrotem znaleźć się w sali dudniącej muzyką i krzykami
ludzi, którzy się tu zebrali. Zatrzymałam się w pół kroku, gdy przede mną
wyrósł jak spod ziemi Styles z rękoma w kieszeniach. Zagryzłam wargę, próbując
opanować nadchodzące dreszcze i inne dziwne rzeczy, którzy przyniosła ze sobą
miłość do tego chłopaka. – Harry...? – wydukałam, gdy pokonał dzielącą nas
przestrzeń i stanął przede mną tak blisko, że czułam ciepło jego ciała. –
Harry, co... – urwałam, gdy jego dłoń nagle wsunęła się w moje włosy, by
odgarnąć je z twarzy. Zapomniałam, o co miałam spytać. Jeszcze przez króciutką
chwilę, która trwała jak wieczność, przyglądał mi się w milczeniu, aż w końcu
jego dłoń zatrzymała się na moim karku i zmusiła mnie, bym przysunęła się do
niego jeszcze bliżej. A potem on pochylił się nade mną, jego oddech owionął moją
twarz i nie zdążyłam zamknąć oczu, gdy jego usta znalazły się na moich ustach,
rozlewając we mnie falę gorąca. Jęknęłam głucho, przymykając powieki i druga
dłoń wplątała się w moje włosy, nieświadomie związując mnie z nim jeszcze
bardziej. Czekałam na to ponad trzy lata. Ale rzeczywistość była o wiele
lepsza, niż każde realistyczne wyobrażenie.
Wsunęłam
dłonie pod jego koszulkę i zaczęłam go gładzić po plecach, nie wierząc, że to
się dzieje naprawdę. Oderwałam się od niego ze świstem, by spojrzeć w jego oczy
ostatni raz, a gdy on uśmiechnął się sugestywnie, ja z powrotem wpiłam się w
jego usta i chwilę później już sami przestaliśmy nadążać nad tym, gdzie była
czyja ręka i co dotykała.
Dziwne było
to, że przeszło mi przez myśl, że gdyby miał kolczyki w ustach, prawdopodobnie
nigdy by się nie wydostał z potrzasku moich zębów. Zadygotałam radośnie.
><><><><><><><><
><><><><><><><><
Mam nadzieję, że zostawicie po sobie jakikolwiek komentarz zawierający obelgi w kierunku Harry'ego Stylesa, który był wzorem dla Louisa the Fluffa XD Nie, a teraz na poważnie. Mam nadzieję, że się podobało :)
Laaaaaska boskie !!! i Harry tu jest *-*
OdpowiedzUsuńmogłaś nie wspominać, że to o tego Harry'ego chodzi, no ale spoko. Od kiedy Bill ma wysokie czoło?
OdpowiedzUsuńAch Louis...:D Bill ma wysokie czoło. Droga autorko nie przepadam za Harrym i jego kolegami ale jeśli to Bill będzie ,,dominował" w opowiadaniu i nadal zachowa ten swój charakterek jaki mu nadałaś, to padnę Ci do stóp:) Póki co jest świetnie ale nadal nie wiem co planuje Bill. Trzeba się bać?
OdpowiedzUsuńPatrycja
Dobra, może i ten Harry profanuje swoją osobą piękną scenę, w której mógłby zagrać Bill ;D ALE!
OdpowiedzUsuńWidocznie Harry jest potrzebny, a Bill również ma swoją genialną scenę, mimo tego, że tak szybko uciekł, że było go mało... to był po prostu ten Bill. Ten, którego potrafisz tak idealnie nakreślić, by nie dało się oderwać wzroku od monitora. To jest właśnie to uczucie, które znamy, które stwarzasz w już kolejnym opowiadaniu, gdy wszystko inne zanika, jest jedynie ta scena, którą właśnie opisujesz, która mogłaby być idealną fantazją...
I skoro miałaś tą przyjemność, jako niesamowita autorka, być zafascynowaną tym pomysłem i opowiadaniem, które zrodziło się w Twojej głowie, to rozumiesz i nas ( i mnie :D ), także serdecznie proszę o nowy odcinek, w jak najszybszym tempie ; ) I wtedy będę naprawdę niezmiernie wdzięczna!
Mrrr ale Bill jest tajemniczy i mroczny... ojj działa na mnie:D baardzo mi się podoba:) ale nadal jest tyle niewiadomych, że po prostu potrzebuję mooore:D
OdpowiedzUsuńD.
Gdy przeczytałam imię "Harry" to aż mną wstrząsnęło. Nie przepadam za nim,jednak skoro wprowadziłaś go do tego opowiadania to ma to jakiś cel,ale mam nadzieje,że jegomość szybko zniknie ;xd Bill ma wysokie czoło ? Jakoś nie zauważyłam tego wcześniej >__< Jak na razie zapowiada sie ciekawie,więc czekam na kolejny rozdział ;>
OdpowiedzUsuńNica.
Hmm... Nie przepadam za Harrym i tym zespołem, ale nic nie dzieje się bez przyczyny, więc jest ok. Po prostu nie zwrtacalam uwagi na to czy to ten Harry czy inny i wyobraziłam sobie innego, więc wszystko dało się znieść ; D Zastanawia mnie scena z Billem i dalszy rozwój sytuacji, więc pisz szybko! c:
OdpowiedzUsuńcudnie brawoo :D
OdpowiedzUsuńZajebiste!! Jestem Directioner i Alien więc stwożyłaś mi niebo na ziemi :D
OdpowiedzUsuń@Horankyyy