wtorek, 24 grudnia 2013

Chapter XXIII

- Już ci przeszło?
- Spadaj.
Jaki idiota. I ma jeszcze czelność mi przeszkadzać, kiedy chcę zniknąć tak, by mnie nikt nie widział. Nie było w tym domu sprawiedliwości. I na dodatek rzucałam jakimś żałosnym tekstem, zamiast użyć mózgu i wysilić się na jakąś konkretną odpowiedź, by mnie na pewno zostawił w spokoju. A nie, zaraz. Przecież ja byłam głupia, więc nawet używanie mózgu by się na nic nie zdało. Cóż, pozostało tylko siedzieć i czekać, aż odpuści. Gorzej, że kiedy on chciał, to nie odpuszczał. I jak słusznie się domyśliłam, usiadł zaraz obok mnie, przy czym rzuciło mi się w oczy, jak dużo dłuższe są jego nogi, kiedy są wyprostowane.
Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy. Wyciągnął z paczki papierosa i wsunął go między swoje wargi, by go odpalić. Do moich nozdrzy doleciał zapach palonego tytoniu i natychmiast odwróciłam się w drugą stronę, gdy zreflektowałam się, że bezczelnie się na niego gapię, kiedy powinnam go unikać.
- Rozpieprzyłem wazon.
- Słyszałam.
Po co on mi to w ogóle mówił? Czy ja wyglądałam, jakbym była zainteresowaną jego obecnością i tym, żeby cokolwiek gadał? Mógł milczeć. Gdy siedziałam tak tutaj pewnie z pół godziny, może więcej, może mniej, milczenie okazywało się być zbawiennie, bo nawet zaczęło mi przechodzić. No a potem przyszedł on. Oczywiście. I do czego zmierzał z tym wazonem? Miałam mu współczuć? Miałam się zlitować? Nie, to było bez sensu. Lepszy byłby z niego pożytek, gdyby postanowił się podzielić fajką. A co tam. Chwyciłam paczkę papierosów z jego uda i wyciągnęłam jednego szluga. Wolałam nawet nie patrzeć na to, jaką musiał mieć minę.
- Nie powinnaś...
- Zamknij się. – burknęłam i odpaliłam papierosa, zaciągając się głęboko. Może to pozwoli mi się całkowicie uspokoić. Na pewno nie ten człowiek, który siedział obok mnie i aktualnie gapił się na mnie z wielkim zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. – Masz jakiś problem z tym, że ty rzucasz wazonami, a ja palę? – spytałam, patrząc na niego z dumnie uniesionym podbródkiem.
- Właściwie to tak. Po to tu jestem. – odpowiedział, a ja poczułam potrzebę przywalenia głową w ścianę za sobą. Do cholery, czy on mógłby chociaż raz zachowywać się przewidywalnie? Choć jeden jedyny raz? Albo milczy, albo w kółko gada! Niech go szlag! – Lena, nie uważam cię za dziwkę. Wiedziałem, że tak to się skończy, bo widziałem twój wzrok wtedy w klubie. Dla mnie to logiczne, że pomimo Stylesa ty jesteś w stanie pójść ze mną do łóżka. – dodał spokojnie, a mi zrobiło się gorąco. Nie wiedziałam, co mam o tym sądzić, ale wciąż wydawało mi się, że chce mnie obrazić. Że jestem taka łatwa. Pomimo Harry’ego. – Ale nie ufam ci. I to nie ze względu na twoje zachowanie, a dlatego, że nie ufam nikomu. Wiem, że nie mogłabyś nagle pójść do Toma i... nie wiem, flirtować z nim, cokolwiek... Ale nie umiem sobie tego przetłumaczyć.
- W porządku, nie powinieneś mi ufać, w końcu jestem twoim więźniem, prawda? – odechciało mi się palić. Może gdybym tyle nie myślała, byłoby lepiej. Ale proszę, mojego mózgu nie interesowało, czy chcę go używać, czy nie i robił sobie to, co tylko pragnął. Byłam już zmęczona skokami nastroju, do którego doprowadzało mnie mieszkanie tutaj. Spuściłam głowę, mając ochotę porzucić temat i udawać, że go wcale nie było. Tak było łatwiej. Tylko że w przeciwieństwie do mnie, Bill nie szedł nigdy na łatwiznę, pomijając swoją epicką ucieczkę przed światem.
- Więc zrobimy to inaczej. – oznajmił nagle i wstał jak gdyby nigdy nic. – Chodź, Tom mówił, że jest już obiad. – dodał, wyciągając do mnie rękę.
- Ale co zrobimy inaczej? – zmarszczyłam czoło, choć posłusznie podałam mu swoją dłoń i po chwili stałam już na równych nogach. Zabrał mi spomiędzy palców papierosa i rzucił go na ziemię, przydeptując go kapciem. Nawet mi się już nie chciało protestować. Czułam się tak potwornie zrezygnowana, że dałam sobie z tym spokój.
- Zobaczysz. – mruknął tylko i pociągnął mnie w stronę domu.

Czy nie zostawiła Leny pół godziny temu w dobrym humorze? Powinna chyba za nią pójść jako przykładna przyjaciółka, prawda? Pozwolić jej się wygadać? Nie wiedziała, jak ma się zachować, bo ta sytuacja była dla niej pierwszy raz taka niezrozumiała.
- Zostaw ją, znowu się pokłóciła z Billem. – usłyszała i w końcu jej wzrok oderwał się od drzwi wyjściowych i spoczął na Tomie. Ugh, cholerne motylki. Musi się do nich jakoś przyzwyczaić, bo inaczej tu zwariuje.
- I dlatego powinnam ją zostawić? – zmarszczyła czoło i przerwała dziwnie intensywny kontakt wzrokowy, by zacząć bezsensownie gapić się na opakowanie kuskusu. Miała naprawdę poważny problem, jeśli ten człowiek potrafił jej wybić z głowy martwienie się o Lenę. Właściwie to wybijał jej z głowy praktycznie wszystko. A szczególnie Louisa i naprawdę tego nie rozumiała.
- Tak. Bill tam pójdzie. Ty możesz za to wstawić to, na co się tak patrzysz. Kuskus jest taki nęcący, prawda? – zacisnęła wargi i spojrzała ze zmrużonymi oczyma na Toma, który stał oparty o szafkę kuchenną i patrzył na nią z rozbawieniem. Znowu policzki ją paliły, a on miał z niej najwyraźniej niezłą rozrywkę. Szkoda tylko, że ona nie miała tak z nim. Zacisnęła powieki, gdy przyszedł jej pomysł, gdzie Tom, owszem, mógłby jej dostarczyć rozrywki, ale gdy tylko o tym pomyślała, poczuła przeogromną chęć przywalenia sobie w twarz na otrzeźwienie. Jak tak dalej pójdzie, to opracuje każdy możliwy sposób, by go uwieść, a przecież ona mu się nawet nie podobała. Chyba. W obecnym momencie wiedziała za to, że go rozśmieszała, choć jej jakoś szczególnie do śmiechu z tego powodu nie było.
- Lepszy kuskus, niż nic. – zauważyła, wydymają wargi i chwyciła za opakowanie, choć przecież powinna najpierw zagotować wodę. Szlag. Ona przez niego w ogóle nie myślała.
- Jestem gorszy, niż kuskus? – spytał, jawnie się nabijając z jej nieudolnych prób wybronienia się z pozycji sieroty. Jak dziwnie by to wyglądało, gdyby przywaliła głową w blat szafki? Nie umiała nic wymyślić. Totalna pustka w umyśle. Co on z nią robił, do cholery jasnej?
- Tak. – odparowała więc i przyznała sobie punkt, że w ogóle coś odpowiedziała. Odłożyła z powrotem opakowanie kuskusa i kucnęła, by wyciągnąć pierwszą lepszą miskę. Że też wiedziała, gdzie się co znajduje i że nauczyła się tego tak szybko...
- Ach, więc panna Page potrafi mieć niewyparzony język... – natychmiast poderwała głowę, by spojrzeć na gitarzystę i zamarła w bezruchu na jego wyraz twarzy. Coś gwałtownie ścisnęło jej się w dołku na ten uśmiech. Och, cholera. Louis nie uśmiechał się w aż tak zepsuty sposób. Zaraz. Co ona właściwie powiedziała, że on tak na nią patrzył? Co ona w ogóle przed chwilą robiła? Serce podeszło jej do gardła i w nogach zrobiło jej się dziwnie słabo. Jego brązowe tęczówki skanowały ją od góry do dołu, a ona z tego wszystkiego przestała oddychać. – Umiesz go wykorzystywać jeszcze do czegoś innego, panno Page? – skinął jej głową w ironii dobrego wychowania, a gorąco wybuchnęło w jej ciele, gdy znalazła w jego słowach oczywistą dwuznaczność. – Bo mój język ma bogatą historię i jest naprawdę wielofunkcyjny. – uniósł sugestywnie brwi, a ona, gdyby nie miała tak sucho w ustach, prawdopodobnie by się opluła, a na pewno ośliniła. Czy on z nią flirtował w tym momencie? Co miała powiedzieć, żeby dać mu znać, że jej się to podoba? Cholera, nigdy nie miała takiej blokady z facetami jak z tym jednym!
Jej wzrok zupełnie przypadkowo opadł na jego krocze i natychmiast odwróciła się do miski, ledwo panując nad oddechem, o którym jej ściśnięte płuca sobie nagle przypomniały. Nie mogła znieść tak długiego przebywania w jego towarzystwie, kiedy on wyglądał tak, mówił tak... Och, Matko Boska, odpowiedz coś! Nie bądź taką cnotką niewydymką!
- I język i dłonie. – wydyszała i wstała z miską w rękach, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Gdy już na niego nie patrzyła, nie potrafiła z powrotem na niego spojrzeć. Gdzie była granica, której nie mogła przekroczyć? Zawsze jakaś była. Czemu więc miała ogłupiające wrażenie, że tutaj w ogóle żadnej nie było i pole do popisu było tak ogromne, że gubiła się na tak wielkiej przestrzeni? Powinna zagotować wodę. Tak.
Odstawiła miskę na blat i odwróciła się, by nalać wody do czajnika elektrycznego, przy którym – niech to wszystko szlag trafi! – stał Tom obserwujący ją z przechyloną na bok głową. Stanęła w półkroku, mając ogromny problem z podejściem do niego aż tak blisko.
- Palce! – pokiwał energicznie, szczerząc się nagle. – Wiesz, co mówią o gitarzystach? – uniósł prawą dłoń do góry, a jego palce zaczęły się poruszać w szybkim tempie. – Ich palce dużo później się męczą. Nadgarstek też.
Patrzyła na nie jak zahipnotyzowana i całkowicie naturalnie przed oczami pojawiła jej się wizja, w której Tom pokazuje, na co stać jego rękę i podniecenie ścisnęło ją tak, że aż zabolało. Po jej skórze przepłynęła fala dreszczy, kumulując się między nogami. Boże, jeszcze chwila i oszaleje. On nie mógł być aż tak sadystyczny. Chwila. Był i to właśnie teraz.
- Dużo później? – powtórzyła powoli, zupełnie nieświadomie, nie odrywając wzroku od ruchliwych palców.
- Znacznie później. – zgodził się już bez żadnego rozbawienia w głosie. Przełknęła gwałtownie ślinę, która pojawiła się niespodziewanie w jej ustach i odetchnęła głośno. Już miała zrobić krok do przodu, gdy nagły huk na piętrze kompletnie wybił ją z równowagi. Zamrugała oczami i spojrzała w stronę salonu, ale nic nie zobaczyła. – A to niespodzianka. Kłótnia obustronna. – mruknął Tom, a ona nie wiedzieć do końca czemu, poczuła wyjątkową irytację, że jego brat debil właśnie zepsuł taki moment. Ta rozmowa właściwie do niczego nie prowadziła, ale i tak... miała ochotę coś rozpieprzyć. Nie, chwila. Znała tego faceta zaledwie kilka dni. Dlaczego ona się tak zachowywała? Głupia Katarina. Głupia, głupia, głupia... Głupia, a jednak wykorzystała moment nieuwagi Toma i zabrała czajnik, by nalać do niego wody. Musiała zmienić temat, żeby się uspokoić. Nie, chwila. Przecież zmiana tematu już nastąpiła, wystarczyło tylko szczęśliwie podążyć tym torem, żeby się na niego nie rzucić.
- Kłótnia obustronna? – podrzuciła, udając zainteresowanie. Cóż, haniebnie musiała przyznać, że aktualnie nic prócz tego mężczyzny ją nie interesowało. Naprawdę, była nawet skłonna porzucić zastanawianie się, dlaczego się tak zachowuje, choć tak właściwie jest przetrzymywana. Tak samo jak jej przyjaciółka. Gorzej, że tu rzeczywistość wyglądała inaczej, niż gdy patrzyła na to wszystko z zewnątrz. Tu wszystko wyglądało inaczej, a każda jej opinia na każdy temat zalegała w gruzach, jedna za drugą. Nie potrafiła nawet znienawidzić młodszego Kaulitza, bo wiedziała, że miał powód, by się zachowywać w taki, a nie inny sposób. Nie rozumiała samej siebie.
- Z reguły albo Bill się wścieka, albo Lena. Tym razem sądząc po dźwiękach, oboje się wściekli... – Tom cmoknął. – Czyli mi się oberwie. – nalała wodę do czajnika i spojrzała na niego pytająco. A co on miał do tego wszystkiego? – Zobaczysz. – mruknął tylko i odsunął się od blatu, by skierować się do lodówki. Na efekt nie trzeba było czekać długo. Woda zdążyła się zagotować, by mogła zalać nią kuskus w misce, do której go wcześniej wsypała. Wtedy też usłyszała zdecydowane kroki na schodach i poczuła, jak ogarnia ją zdenerwowanie. Wokalista wciąż był dla niej niejasny. Z resztą chyba dla wszystkich. Tom tarł marchewkę, jakby nie ruszyło go kompletnie, że w ich stronę zapewne zmierza pan Zabiję-Wszystkich-Jeśli-Mnie-Wkurwią. Przełknęła głośno ślinę, mając ochotę zaszyć się gdzieś w miejscu, gdzie nikt by jej nie widział. Gdy już chciała rzucić, że idzie do łazienki, czy coś w podobnym stylu, w wejściu jadalni pojawił się Bill w szarym bezrękawniku i czarnych wąskich jeansach. Włosy miał związane w luźnego kucyka najwyraźniej i kilka kosmyków opadało mu niesfornie na twarz, na której malowała się furia pomieszana z rozdrażnieniem. Jego szczęka była zaciśnięta, a oczy zmrużone. Nie ruszało jej szczególnie, gdy Louis czy reszta jego zespołu się wściekała. Ale on wyglądał, jakby mógł wywołać orkan w pomieszczeniu, a potem zdmuchnąć z powierzchni ziemi cały dom, gdyby tylko chciał. Instynktownie odsunęła się do do tyłu, wystawiając Toma na linię frontu.
- Powiedziałeś jej o Emilie. – oznajmił cicho, cedząc każde słowo i na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, aż mimowolnie objęła się ramionami. Dlaczego tam stała, kiedy miała wyraźne poczucie, że powinna stamtąd uciec najdalej, jak się tylko da?
Tom przerwał tarcie i w końcu podniósł głowę, by spojrzeć na swojego brata. Katarina była oniemiała na ten widok. Ona już dawno by spanikowała, a właściwie to chyba już to robiła, a on tak po prostu... nic. Był tak opanowany, jakby się go to w ogóle nie imało.
- Owszem. – odparł tylko, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Nie sądzisz, że po tym wszystkim, co jej serwujesz, zasługuje na to, by wiedzieć, dlaczego taki jesteś? – spytał i jak gdyby nic z powrotem powrócił do marchewki. Katarina nic nie rozumiała. Ponownie miała upierdliwy mętlik w głowie, a to zaczęło już ją irytować. Wszędzie tylko pieprzone tajemnice i kłamstwa. I za duży nadmiar prawdy, która chyba była jeszcze bardziej dobijająca.
- A czy ty nie sądzisz, że to moja sprawa, czy chcę, żeby wiedziała, czy nie?
- Już dawno ustaliliśmy, że mamy inne poglądy na różne sprawy. Jeśli tak cię to raduje, to pozwólmy dalej Emilie rozpierdalać ci życie. Ja odpowiadam tylko za siebie. I za ludzi, których krzywdzisz.
Katarina chciała zamknąć oczy, by nie widzieć, co zaraz nastąpi. A wiedziała, że za chwilę stanie się coś złego. Nie rozumiała, jak Tom mógł tak po prostu ignorować obłęd, jaki wytworzył się na całej postawie jego brata. Zanotowała, że kobieta, o której mówili, była najwyraźniej mocno związana z młodszym bliźniakiem. Dziewczyna? Narzeczona?
- I oczywiście powiedziałeś jej swoją wersję, tak?
- A dlaczego miałbym ją okłamywać? – nie spojrzał na niego. Dalej tarł marchewkę, jakby rozmawiał o czymś tak nudnym jak pogoda. – Możesz porzucić ten temat, bo doskonale sobie zdaję sprawę, że jeszcze nie dorosłeś do tego, by mi uwierzyć. Tak naprawdę, to wciąż jestem zdumiony, że tak łatwo udało jej się omotać cię wokół palca i obrócić przeciw swojemu bliźniakowi, który zna cię lepiej, niż na wylot. I to dalej jest kurewsko przykre. – wrzucił warzywo do miski i podniósł wzrok na Billa, który wciąż dosłownie się trząsł od nadmiaru emocji. Wyglądał tak, jakby jedno dotknięcie dzieliło go od wybuchu. – Zobacz, co ona zrobiła, Bill. Dwa lata minęły,a my dzięki niej nie mamy nic.
- Nie trzymam cię tu siłą. – oznajmił niskim głosem, a Tom parsknął śmiechem, potrząsając głową.
- Po prostu nie zrób z nią to, co ze mną, w porządku? Ona naprawdę na to nie zasługuje. Nie zasługuje ani na to, byś ty znajdował się w jej życiu, ani ten palant Harry, ale najwyraźniej ma pecha. I za chwilę będzie obiad.
Znowu nawiązanie do Hazzy, a Katarina znowu nie rozumiała. Co on takiego zrobił, do cholery? Zabił kogoś? Omal nie roześmiała się na tę myśl. Harry i zabijanie, dobre. Czy on w ogóle wiedział, jak trzymać broń? Wstrzymała oddech, gdy Bill nagle na nią spojrzał. Przez dłuższy czas sądziła, że nawet jej nie zauważył, tak był wściekły na swojego brata. Miała wrażenie, że zaraz do niej też powie coś, co wcale nie będzie przyjemne. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Dlaczego nie potrafiła normalnie przy nich reagować? Zawsze była silna i wyszczekana, a teraz, gdy którykolwiek z nich na nią patrzył, zapominała, że w ogóle umie mówić. Mierzył ją wzrokiem przez dłuższą chwilę i gdy już myślała, że nadchodzi cięta riposta, on po prostu spytał:
- Gdzie jest Lena?
Wskazała palcem na główne wyjście z domu, a on po prostu sobie poszedł. Stała tak i gapiła się bezsensownie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą mijał Bill, a wcześniej jej przyjaciółka. Boże, ona za każdym razem spodziewała się czegoś innego, a zupełnie inne rzeczy się działy.
- Zwariować z nimi można. – usłyszała od Toma i zamknęła usta, nagle zdając sobie sprawę, że była tak zaskoczona, że aż jej szczęka opadła. – Przykro mi, że musiałaś tego słuchać, ale on najczęściej ma gdzieś zasady dobrego wychowania. – dodał, odwracając się do niej, wzruszając przepraszająco ramionami. Dlaczego za niego przeprosił? W ciągu tych kilku minut zdążyła zrozumieć, że Bill bezpodstawnie go o coś oskarża i wcale nie jest między nimi różowo. Cholera, znowu zgubiła wątek.
- Jasne, spoko, ja i tak nic nie rozumiem, więc nie masz za co przepraszać. – rzuciła z głupią miną.- Co mi się wydaje, że coś wiem, to się okazuje, że jednak tak nie jest. Jasne. – machnęła ręką lekceważąco, próbując się uśmiechnąć. – Wszystko jedno.
Tom roześmiał się ze zrezygnowaniem.
- Jeszcze trochę. – powiedział nagle, wzdychając. – Ten cały burdel dochodzi do krytycznego momentu. Będzie wielki rozpierdol, a potem będzie dobrze. – jakie „dobrze”? On był chyba ponadprzeciętnie optymistyczny, jeśli myślał w taki sposób. Cóż, ona taka nie była. Wiedziała tylko, że ją ciągnie do tego człowieka, a to na pewno nie skończy się „dobrze”. I to, że Lena kocha tego dziwoląga też. Gdyby się nad tym wszystkim zastanowić, to tutaj nic nie miało radosnej perspektywy przyszłości.
Wsypał marchewkę do sosu, który wciąż słabo bulgotał na ogniu, a ona sobie przypomniała, po co tutaj w ogóle stoi.
- Skąd się tego wszystkiego nauczyłeś? – spytała, woląc znowu zmienić temat, zanim znowu zacznie się dołować myślą, że okłamała rodziców po to, by móc się ślinić do jakiegoś mężczyzny. W sumie w wielkim skrócie tak to wyglądało. Wcale nie była lepsza od Leny.
- Czego „tego”? Gotowania? – gdy skinęła głową, on znowu wzruszył ramionami. – Po prostu lubię dobrze jadać. A skoro ten cymbał pozbawił nas restauracji, musiałem zacząć dobrze gotować. – drewnianą łyżką przez chwilę mieszał zawartość garnka. – I tak naprawdę to lubię to robić, więc jakoś mi to nie przeszkadza, że on się trzyma z daleka od kuchni. – nabrał na łyżkę trochę sosu, podmuchał na niego, by ostygł i podstawił go pod nos Katariny, której natychmiast zrobiło się ciepło. – Spróbuj. Dzisiaj na ostro. Dodam jeszcze ogórki kiszone. – chyba była zboczona. Czemu zlizywanie sosu z łyżki kojarzyło jej się z lizaniem czegoś innego? Niech to szlag, z tym człowiekiem było coś nie tak. Och, cholera, ostre. – Przesadziłem z cayenne? – spytał, otwierając szeroko oczy, gdy się zakrztusiła poważnym pieczeniem w gardle. – Ups.
Uniosła kciuk do góry, mając na myśli smak i odwróciła się, by nalać sobie na rękę wody z kranu. Ostre!
- Jest dobre, tylko... – urwała, kaszląc gwałtownie, aż jej oczy zaszły łzami. – nie przepadam za aż tak palącymi rzeczami... – wychrypiała, spijając wodę z ręki.
- Och, wybacz, nie miałem pojęcia. – usłyszała zamykającą się lodówkę i brzęk szkła i po chwili dojrzała przed sobą szklankę z mlekiem. – Ponoć działa.
- Dzięki. – wypiła to dosłownie jednym haustem. – Jak już mi się przepalą kubki smakowe, to ci zjem cały garnek sosu, obiecuję. – stwierdziła, uśmiechając się, gdy mleko jednak trochę ostudził ogień w jej ustach.
- Nie musisz się poświęcać, ale uprzejmie dziękuję za dobre chęci. – wyszczerzył do niej zęby, samemu próbując sos. Ryknęła śmiechem, gdy tym razem to on się zakrztusił. – Och, kurwa, przesadziłem!...

Przy obiedzie towarzyszyła nam duża ilość płynów, by jakoś się ostudzić po wyjątkowo ostrym sosie węgierskim. Tom i Bill nie odzywali się praktycznie w ogóle, ja próbowałam jakoś się dogadać z Katariną, ale pomysł spalił na panewce, więc po prostu siedziałam naburmuszona, dłubiąc widelcem w talerzu. Miałam wrażenie, że, gdy byłam na dworze, coś mnie ominęło. Z drugiej strony bliźniacy nigdy za bardzo nie rozmawiali, większość czasu raczej się kłócili. Dzisiaj jednak czułam dziwne napięcie z każdej strony i to chyba nawet miało sens. W końcu Kat i Tom byli razem, kiedy ich opuszczałam, więc może słyszała ich rozmowę, czy raczej walkę i... i nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Świetnie. Jasne, trzymajcie w niewoli biedną Lenę i ukrywajcie przed nią, co robicie i miejcie z niej pożytek mimo wszystko.
Odsunęłam gwałtownie krzesło, rzucając serwetką na talerz. Trzy głowy podniosły się znad jedzenia, by na mnie spojrzeć, ale je zignorowałam. Jak już sobie stworzyli kącik milczenia, to niech sobie tak siedzą. Ja umywam od tego ręce.
Szturmem wypadłam z jadalni i uznałam, że najlepszym miejscem na ucieczkę będzie taras naprzeciw sypialni. Usiądę sobie na kanapie w rogu i nikt mnie tam nie znajdzie, a co za tym idzie – będę mogła się w spokoju powściekać. Wybrałam sobie okrężną drogę przez bibliotekę, znajdując w niej jakieś bezsensowne, tanie romansidło, którym postanowiłam zapchać sobie mózg i dziarsko ruszyłam na taras. Jeśli tylko przestanę się wściekać, może wyjdzie z tego całkiem ciekawe popołudnie z dala od ludzi?
Ze cztery godziny później lektura okazała się być cholernie wciągająca, a ja niemal z zapartym tchem śledziłam losy bohaterki urodzonej w czasach Bizancjum. Naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, co taka pozycja robiła w bibliotece Kaulitzów, ale nawet dobrze się stało. Brakowało mi tylko czegoś do picia i przekąsek i byłabym prze szczęśliwa.
- Tutaj jeszcze nigdy cię nie szukałem. – usłyszałam zdziwiony głos młodszego bliźniaka i spochmurniałam. Hej, ta książka była naprawdę dobra i przysięgam, że nie chciałam, by mi została przerwana przez jakiegoś świra, który pewnie zechce mnie wykorzystać seksualnie. No bo o co innego może chodzić? – Czemu mnie ignorujesz?
Powoli oderwałam wzrok od książki, by zmierzyć nim Kaulitza, o dziwo ubranego w inny zestaw, niż ten, który miał podczas obiadu. Miał na sobie czarną bluzę, zwykłe jeansy i bejsbolówkę na głowie. Nie miałam pojęcia, na cholerę mu to było, choć i tak musiałam przyznać, że wyglądał nieźle.
- Bo mieliście na mnie wyjebane podczas obiadu, a teraz czytam książkę, która jest absurdalnie dobra. – machnęłam mu przed nosem okładką, na co on uniósł brew, patrząc na mnie sceptycznie. – To wy macie coś takiego w bibliotece, nie ja, więc wybacz... Wybierasz się gdzieś? – spytałam, znów obrzucając go leniwym spojrzeniem. Uśmiechnął się do mnie lekko i wzruszył ramionami.

- Powiedziałem, że zrobimy inaczej, więc robimy inaczej. – wyciągnął z kieszeni kluczyki do Range Rovera i pokazał mi je. – Jedziesz ze mną?

><><><><><><><><><><><><><><><><

Miałam napisać jakieś przezajebiste życzenia świąteczne, ale straciłam dobry humor, więc pierdolę taki interes.
Wesołych Świąt!

6 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że to nie przeze mnie. Jesli tak to przepraszam, mogłam nie dzwonić czy coś tam.
    Lubię ten rozdział. Naprawdę. I w sumie wiem co będę robić jeśli będzie mi się nudzić. Będę sobie siedzieć i to czytać. Najpierw jednak bezczelnie skopiuję wszystko do worda i podreptam sobie wydrukować.
    Kocham Cię, wiesz?
    Lena mnie rozpierdala. W ogóle każdy z bohaterów w tej historii mnie rozpierdala na łopatki i części pierwsze. Uwielbiam to co piszesz i jak piszesz.
    I jestem tak wybitnie chujowa w komentowaniu, że już chyba lepiej jak tego nie robię wcale. Coś tam. Kurwa, jak ja masakrycznie bredzę. Przepraszam.
    Życzę Ci weny i od razu mówię. W sprawie wiadomej rzeczy, możesz pisać w każdej chwili, bo z pomocą Tobie ruszę w każdym momencie.
    Kocham Cię, Misiaku. Mocno, NAJMOCNIEJ.

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu jestem na bieżąco! ;D
    Dobra.. odcinek genialny... zwłaszcza ta część, gdy Tom i Katarina wymieniali się dwuznacznościami! no kocham! ;D W sumie to nie wiem, co napisać.. zdziwiło mnie to, że Bill do niej przyszedł mimo ich kłótni. I normalnie z nią rozmawiał. Czyżby coś się u młodszego Kaulitza zmieniało? Milusio xD Ciekawi mnie, co też Harry zrobił takiego?! Aż mnie skręca i mam nadzieję, że w końcu się tego dowiem ^^ No i ostatnie! Bill zabiera Lenę na wycieczkę?! Jeeeej! Duży krok naprzód ;D

    CZEKAM na nexta! ;D

    BuŹka! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. no no no akcja się rozkręca:D Ciekawe co Tom i Kat będą robić kiedy będą sami w domu:D ojj tylko świntuszenie mi w głowie:D chyba już powinnam zamilknąć i o tym nie pisać;) btw odcinek genialny!
    Pozdrawiam
    D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam się bez bicia, że nie mogłam się skupić na czytaniu tego odcinka, bo załatwiałam sobie partnera na studniówkę... Nie chcesz wiedzieć, jak poszło :)
    No, ale czytałam. Iiii... No i się podobało. Ciekawa jestem, jaki plan ma Bill, co on knuje? ;>
    A Katarina za bardzo się napaliła na tego Toma :D I on chyba na nią też :D
    Czekam na następny rozdział. Pozdrawiam i wesołych :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba powinnam się przekonać do Katariny, bo jest jej tu coraz więcej, na razie mi to nie bardzo wychodzi, ale zobaczymy, może w przyszłości się to zmieni. Ciekawi mnie, gdzie Bill chce zabrać Lenę, świetnie, że się jakoś stara. Mam nadzieję, że słowa Toma na temat 'wielkiego bum i poprawy sytuacji' się sprawdzą.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział, wesołych świąt <3
    K.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny początek, jak Lena wyzywa go od idiotow, tylko szkoda, że robi to w myslach. Chociaż może nie, Kaulitz jest nieobliczalny:D dalej też jest ciekawie. Podobala mi się gra słowna Toma i Kat, miałam nadzieję na więcej, ale to może następnym razem^^ Gdy Bill pojawił się w kuchni powietrze zgestnialo. Tyle testosteronu w jednym miejscu...Przez moment myślalam, że dojdzie do rekoczynow. I dobrze, że Kaulitz nie naskoczyl na Kat. Zastanawia mnie skąd u nich tak wyszukana literatura, może Byl czyta na dobranoc? Kto go wie, dziwny jest. Och już nie mogę się doczekac, co będzie na tej ich wspólnej wycieczce. Mam nadzieję, że będzie się działo:D sorry za wszelkie błędy, to wina telefonu, który jest prostakiem i plebsem-.-"
    Pzdrawiam Edyta

    OdpowiedzUsuń