- Już ci
przeszło?
- Spadaj.
Jaki idiota. I
ma jeszcze czelność mi przeszkadzać, kiedy chcę zniknąć tak, by mnie nikt nie
widział. Nie było w tym domu sprawiedliwości. I na dodatek rzucałam jakimś
żałosnym tekstem, zamiast użyć mózgu i wysilić się na jakąś konkretną
odpowiedź, by mnie na pewno zostawił w spokoju. A nie, zaraz. Przecież ja byłam
głupia, więc nawet używanie mózgu by się na nic nie zdało. Cóż, pozostało tylko
siedzieć i czekać, aż odpuści. Gorzej, że kiedy on chciał, to nie odpuszczał. I
jak słusznie się domyśliłam, usiadł zaraz obok mnie, przy czym rzuciło mi się w
oczy, jak dużo dłuższe są jego nogi, kiedy są wyprostowane.
Przez dłuższą
chwilę siedzieliśmy w ciszy. Wyciągnął z paczki papierosa i wsunął go między
swoje wargi, by go odpalić. Do moich nozdrzy doleciał zapach palonego tytoniu i
natychmiast odwróciłam się w drugą stronę, gdy zreflektowałam się, że bezczelnie się na niego gapię, kiedy powinnam go unikać.
-
Rozpieprzyłem wazon.
- Słyszałam.
Po co on mi to
w ogóle mówił? Czy ja wyglądałam, jakbym była zainteresowaną jego obecnością i
tym, żeby cokolwiek gadał? Mógł milczeć. Gdy siedziałam tak tutaj pewnie z pół
godziny, może więcej, może mniej, milczenie okazywało się być zbawiennie, bo
nawet zaczęło mi przechodzić. No a potem przyszedł on. Oczywiście. I do czego
zmierzał z tym wazonem? Miałam mu współczuć? Miałam się zlitować? Nie, to było
bez sensu. Lepszy byłby z niego pożytek, gdyby postanowił się podzielić fajką.
A co tam. Chwyciłam paczkę papierosów z jego uda i wyciągnęłam jednego szluga.
Wolałam nawet nie patrzeć na to, jaką musiał mieć minę.
- Nie
powinnaś...
- Zamknij
się. – burknęłam i odpaliłam papierosa,
zaciągając się głęboko. Może to pozwoli mi się całkowicie uspokoić. Na pewno
nie ten człowiek, który siedział obok mnie i aktualnie gapił się na mnie z
wielkim zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. – Masz jakiś problem z tym, że ty
rzucasz wazonami, a ja palę? – spytałam, patrząc na niego z dumnie uniesionym
podbródkiem.
- Właściwie to
tak. Po to tu jestem. – odpowiedział, a ja poczułam potrzebę przywalenia głową
w ścianę za sobą. Do cholery, czy on mógłby chociaż raz zachowywać się
przewidywalnie? Choć jeden jedyny raz? Albo milczy, albo w kółko gada! Niech go
szlag! – Lena, nie uważam cię za dziwkę. Wiedziałem, że tak to się skończy, bo
widziałem twój wzrok wtedy w klubie. Dla mnie to logiczne, że pomimo Stylesa ty
jesteś w stanie pójść ze mną do łóżka. – dodał spokojnie, a mi zrobiło się
gorąco. Nie wiedziałam, co mam o tym sądzić, ale wciąż wydawało mi się, że chce
mnie obrazić. Że jestem taka łatwa. Pomimo Harry’ego. – Ale nie ufam ci. I to
nie ze względu na twoje zachowanie, a dlatego, że nie ufam nikomu. Wiem, że nie
mogłabyś nagle pójść do Toma i... nie wiem, flirtować z nim, cokolwiek... Ale
nie umiem sobie tego przetłumaczyć.
- W porządku,
nie powinieneś mi ufać, w końcu jestem twoim więźniem, prawda? – odechciało mi
się palić. Może gdybym tyle nie myślała, byłoby lepiej. Ale proszę, mojego
mózgu nie interesowało, czy chcę go używać, czy nie i robił sobie to, co tylko
pragnął. Byłam już zmęczona skokami nastroju, do którego doprowadzało mnie
mieszkanie tutaj. Spuściłam głowę, mając ochotę porzucić temat i udawać, że go
wcale nie było. Tak było łatwiej. Tylko że w przeciwieństwie do mnie, Bill nie
szedł nigdy na łatwiznę, pomijając swoją epicką ucieczkę przed światem.
- Więc zrobimy
to inaczej. – oznajmił nagle i wstał jak gdyby nigdy nic. – Chodź, Tom mówił,
że jest już obiad. – dodał, wyciągając do mnie rękę.
- Ale co
zrobimy inaczej? – zmarszczyłam czoło, choć posłusznie podałam mu swoją dłoń i
po chwili stałam już na równych nogach. Zabrał mi spomiędzy palców papierosa i
rzucił go na ziemię, przydeptując go kapciem. Nawet mi się już nie chciało
protestować. Czułam się tak potwornie zrezygnowana, że dałam sobie z tym spokój.
- Zobaczysz. –
mruknął tylko i pociągnął mnie w stronę domu.
Czy nie zostawiła Leny pół godziny temu w dobrym
humorze? Powinna chyba za nią pójść jako przykładna przyjaciółka, prawda?
Pozwolić jej się wygadać? Nie wiedziała, jak ma się zachować, bo ta sytuacja
była dla niej pierwszy raz taka niezrozumiała.
- Zostaw ją, znowu się pokłóciła z Billem. –
usłyszała i w końcu jej wzrok oderwał się od drzwi wyjściowych i spoczął na
Tomie. Ugh, cholerne motylki. Musi się do nich jakoś przyzwyczaić, bo inaczej tu
zwariuje.
- I dlatego powinnam ją zostawić? – zmarszczyła
czoło i przerwała dziwnie intensywny kontakt wzrokowy, by zacząć bezsensownie gapić
się na opakowanie kuskusu. Miała naprawdę poważny problem, jeśli ten człowiek
potrafił jej wybić z głowy martwienie się o Lenę. Właściwie to wybijał jej z
głowy praktycznie wszystko. A szczególnie Louisa i naprawdę tego nie rozumiała.
- Tak. Bill tam pójdzie. Ty możesz za to wstawić
to, na co się tak patrzysz. Kuskus jest taki nęcący, prawda? – zacisnęła wargi
i spojrzała ze zmrużonymi oczyma na Toma, który stał oparty o szafkę kuchenną i
patrzył na nią z rozbawieniem. Znowu policzki ją paliły, a on miał z niej
najwyraźniej niezłą rozrywkę. Szkoda tylko, że ona nie miała tak z nim.
Zacisnęła powieki, gdy przyszedł jej pomysł, gdzie Tom, owszem, mógłby jej
dostarczyć rozrywki, ale gdy tylko o tym pomyślała, poczuła przeogromną chęć
przywalenia sobie w twarz na otrzeźwienie. Jak tak dalej pójdzie, to opracuje
każdy możliwy sposób, by go uwieść, a przecież ona mu się nawet nie podobała.
Chyba. W obecnym momencie wiedziała za to, że go rozśmieszała, choć jej jakoś
szczególnie do śmiechu z tego powodu nie było.
- Lepszy kuskus, niż nic. – zauważyła, wydymają
wargi i chwyciła za opakowanie, choć przecież powinna najpierw zagotować wodę.
Szlag. Ona przez niego w ogóle nie myślała.
- Jestem gorszy, niż kuskus? – spytał, jawnie się
nabijając z jej nieudolnych prób wybronienia się z pozycji sieroty. Jak dziwnie
by to wyglądało, gdyby przywaliła głową w blat szafki? Nie umiała nic wymyślić.
Totalna pustka w umyśle. Co on z nią robił, do cholery jasnej?
- Tak. – odparowała więc i przyznała sobie punkt,
że w ogóle coś odpowiedziała. Odłożyła z powrotem opakowanie kuskusa i kucnęła,
by wyciągnąć pierwszą lepszą miskę. Że też wiedziała, gdzie się co znajduje i
że nauczyła się tego tak szybko...
- Ach, więc panna Page potrafi mieć niewyparzony
język... – natychmiast poderwała głowę, by spojrzeć na gitarzystę i zamarła w
bezruchu na jego wyraz twarzy. Coś gwałtownie ścisnęło jej się w dołku na ten
uśmiech. Och, cholera. Louis nie uśmiechał się w aż tak zepsuty sposób. Zaraz.
Co ona właściwie powiedziała, że on tak na nią patrzył? Co ona w ogóle przed
chwilą robiła? Serce podeszło jej do gardła i w nogach zrobiło jej się dziwnie
słabo. Jego brązowe tęczówki skanowały ją od góry do dołu, a ona z tego
wszystkiego przestała oddychać. – Umiesz go wykorzystywać jeszcze do czegoś innego, panno Page? –
skinął jej głową w ironii dobrego wychowania, a gorąco wybuchnęło w jej ciele,
gdy znalazła w jego słowach oczywistą dwuznaczność. – Bo mój język ma bogatą
historię i jest naprawdę wielofunkcyjny. – uniósł sugestywnie brwi, a ona, gdyby
nie miała tak sucho w ustach, prawdopodobnie by się opluła, a na pewno
ośliniła. Czy on z nią flirtował w tym momencie? Co miała powiedzieć, żeby dać
mu znać, że jej się to podoba? Cholera, nigdy nie miała takiej blokady z
facetami jak z tym jednym!
Jej wzrok zupełnie przypadkowo opadł na jego
krocze i natychmiast odwróciła się do miski, ledwo panując nad oddechem, o
którym jej ściśnięte płuca sobie nagle przypomniały. Nie mogła znieść tak
długiego przebywania w jego towarzystwie, kiedy on wyglądał tak, mówił tak...
Och, Matko Boska, odpowiedz coś! Nie bądź taką cnotką niewydymką!
- I język i dłonie. – wydyszała i wstała z miską w
rękach, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Gdy już na niego nie patrzyła, nie
potrafiła z powrotem na niego spojrzeć. Gdzie była granica, której nie mogła
przekroczyć? Zawsze jakaś była. Czemu więc miała ogłupiające wrażenie, że tutaj
w ogóle żadnej nie było i pole do popisu było tak ogromne, że gubiła się na tak
wielkiej przestrzeni? Powinna zagotować wodę. Tak.
Odstawiła miskę na blat i odwróciła się, by nalać
wody do czajnika elektrycznego, przy którym – niech to wszystko szlag trafi! –
stał Tom obserwujący ją z przechyloną na bok głową. Stanęła w półkroku, mając
ogromny problem z podejściem do niego aż tak blisko.
- Palce! – pokiwał energicznie, szczerząc się nagle. –
Wiesz, co mówią o gitarzystach? – uniósł prawą dłoń do góry, a jego palce
zaczęły się poruszać w szybkim tempie. – Ich palce dużo później się męczą.
Nadgarstek też.
Patrzyła na nie jak zahipnotyzowana i całkowicie
naturalnie przed oczami pojawiła jej się wizja, w której Tom pokazuje, na co
stać jego rękę i podniecenie ścisnęło ją tak, że aż zabolało. Po jej skórze
przepłynęła fala dreszczy, kumulując się między nogami. Boże, jeszcze chwila i
oszaleje. On nie mógł być aż tak sadystyczny. Chwila. Był i to właśnie teraz.
- Dużo później? – powtórzyła powoli, zupełnie
nieświadomie, nie odrywając wzroku od ruchliwych palców.
- Znacznie później. – zgodził się już bez żadnego
rozbawienia w głosie. Przełknęła gwałtownie ślinę, która pojawiła się
niespodziewanie w jej ustach i odetchnęła głośno. Już miała zrobić krok do
przodu, gdy nagły huk na piętrze kompletnie wybił ją z równowagi. Zamrugała
oczami i spojrzała w stronę salonu, ale nic nie zobaczyła. – A to
niespodzianka. Kłótnia obustronna. – mruknął Tom, a ona nie wiedzieć do końca
czemu, poczuła wyjątkową irytację, że jego brat debil właśnie zepsuł taki
moment. Ta rozmowa właściwie do niczego nie prowadziła, ale i tak... miała
ochotę coś rozpieprzyć. Nie, chwila. Znała tego faceta zaledwie kilka dni.
Dlaczego ona się tak zachowywała? Głupia Katarina. Głupia, głupia, głupia...
Głupia, a jednak wykorzystała moment nieuwagi Toma i zabrała czajnik, by nalać
do niego wody. Musiała zmienić temat, żeby się uspokoić. Nie, chwila. Przecież
zmiana tematu już nastąpiła, wystarczyło tylko szczęśliwie podążyć tym torem,
żeby się na niego nie rzucić.
- Kłótnia obustronna? – podrzuciła, udając
zainteresowanie. Cóż, haniebnie musiała przyznać, że aktualnie nic prócz tego
mężczyzny ją nie interesowało. Naprawdę, była nawet skłonna porzucić
zastanawianie się, dlaczego się tak zachowuje, choć tak właściwie jest
przetrzymywana. Tak samo jak jej przyjaciółka. Gorzej, że tu rzeczywistość
wyglądała inaczej, niż gdy patrzyła na to wszystko z zewnątrz. Tu wszystko
wyglądało inaczej, a każda jej opinia na każdy temat zalegała w gruzach, jedna za
drugą. Nie potrafiła nawet znienawidzić młodszego Kaulitza, bo wiedziała, że
miał powód, by się zachowywać w taki, a nie inny sposób. Nie rozumiała samej
siebie.
- Z reguły albo Bill się wścieka, albo Lena. Tym
razem sądząc po dźwiękach, oboje się wściekli... – Tom cmoknął. – Czyli mi się
oberwie. – nalała wodę do czajnika i spojrzała na niego pytająco. A co on miał
do tego wszystkiego? – Zobaczysz. – mruknął tylko i odsunął się od blatu, by
skierować się do lodówki. Na efekt nie trzeba było czekać długo. Woda zdążyła
się zagotować, by mogła zalać nią kuskus w misce, do której go wcześniej
wsypała. Wtedy też usłyszała zdecydowane kroki na schodach i poczuła, jak ogarnia
ją zdenerwowanie. Wokalista wciąż był dla niej niejasny. Z resztą chyba dla
wszystkich. Tom tarł marchewkę, jakby nie ruszyło go kompletnie, że w ich
stronę zapewne zmierza pan Zabiję-Wszystkich-Jeśli-Mnie-Wkurwią. Przełknęła
głośno ślinę, mając ochotę zaszyć się gdzieś w miejscu, gdzie nikt by jej nie
widział. Gdy już chciała rzucić, że idzie do łazienki, czy coś w podobnym
stylu, w wejściu jadalni pojawił się Bill w szarym bezrękawniku i czarnych
wąskich jeansach. Włosy miał związane w luźnego kucyka najwyraźniej i kilka
kosmyków opadało mu niesfornie na twarz, na której malowała się furia
pomieszana z rozdrażnieniem. Jego szczęka była zaciśnięta, a oczy zmrużone. Nie
ruszało jej szczególnie, gdy Louis czy reszta jego zespołu się wściekała. Ale on
wyglądał, jakby mógł wywołać orkan w pomieszczeniu, a potem zdmuchnąć z
powierzchni ziemi cały dom, gdyby tylko chciał. Instynktownie odsunęła się do
do tyłu, wystawiając Toma na linię frontu.
- Powiedziałeś jej o Emilie. – oznajmił cicho,
cedząc każde słowo i na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, aż mimowolnie
objęła się ramionami. Dlaczego tam stała, kiedy miała wyraźne poczucie, że
powinna stamtąd uciec najdalej, jak się tylko da?
Tom przerwał tarcie i w końcu podniósł głowę,
by spojrzeć na swojego brata. Katarina była oniemiała na ten widok. Ona już
dawno by spanikowała, a właściwie to chyba już to robiła, a on tak po prostu...
nic. Był tak opanowany, jakby się go to w ogóle nie imało.
- Owszem. – odparł tylko, nie przerywając kontaktu
wzrokowego. – Nie sądzisz, że po tym wszystkim, co jej serwujesz, zasługuje na
to, by wiedzieć, dlaczego taki jesteś? – spytał i jak gdyby nic z powrotem
powrócił do marchewki. Katarina nic nie rozumiała. Ponownie miała upierdliwy
mętlik w głowie, a to zaczęło już ją irytować. Wszędzie tylko pieprzone
tajemnice i kłamstwa. I za duży nadmiar prawdy, która chyba była jeszcze
bardziej dobijająca.
- A czy ty nie sądzisz, że to moja sprawa, czy
chcę, żeby wiedziała, czy nie?
- Już dawno ustaliliśmy, że mamy inne poglądy na
różne sprawy. Jeśli tak cię to raduje, to pozwólmy dalej Emilie rozpierdalać ci
życie. Ja odpowiadam tylko za siebie. I za ludzi, których krzywdzisz.
Katarina chciała zamknąć oczy, by nie widzieć, co
zaraz nastąpi. A wiedziała, że za chwilę stanie się coś złego. Nie rozumiała,
jak Tom mógł tak po prostu ignorować obłęd, jaki wytworzył się na całej
postawie jego brata. Zanotowała, że kobieta, o której mówili, była najwyraźniej
mocno związana z młodszym bliźniakiem. Dziewczyna? Narzeczona?
- I oczywiście powiedziałeś jej swoją wersję, tak?
- A dlaczego miałbym ją okłamywać? – nie spojrzał
na niego. Dalej tarł marchewkę, jakby rozmawiał o czymś tak nudnym jak
pogoda. – Możesz porzucić ten temat, bo doskonale sobie zdaję sprawę, że
jeszcze nie dorosłeś do tego, by mi uwierzyć. Tak naprawdę, to wciąż jestem
zdumiony, że tak łatwo udało jej się omotać cię wokół palca i obrócić przeciw
swojemu bliźniakowi, który zna cię lepiej, niż na wylot. I to dalej jest
kurewsko przykre. – wrzucił warzywo do miski i podniósł wzrok na Billa, który
wciąż dosłownie się trząsł od nadmiaru emocji. Wyglądał tak, jakby jedno
dotknięcie dzieliło go od wybuchu. – Zobacz, co ona zrobiła, Bill. Dwa lata
minęły,a my dzięki niej nie mamy nic.
- Nie trzymam cię tu siłą. – oznajmił niskim
głosem, a Tom parsknął śmiechem, potrząsając głową.
- Po prostu nie zrób z nią to, co ze mną, w
porządku? Ona naprawdę na to nie zasługuje. Nie zasługuje ani na to, byś ty
znajdował się w jej życiu, ani ten palant Harry, ale najwyraźniej ma pecha. I
za chwilę będzie obiad.
Znowu nawiązanie do Hazzy, a Katarina znowu nie
rozumiała. Co on takiego zrobił, do cholery? Zabił kogoś? Omal nie roześmiała
się na tę myśl. Harry i zabijanie, dobre. Czy on w ogóle wiedział, jak trzymać
broń? Wstrzymała oddech, gdy Bill nagle na nią spojrzał. Przez dłuższy czas
sądziła, że nawet jej nie zauważył, tak był wściekły na swojego brata. Miała
wrażenie, że zaraz do niej też powie coś, co wcale nie będzie przyjemne.
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Dlaczego nie potrafiła normalnie przy
nich reagować? Zawsze była silna i wyszczekana, a teraz, gdy którykolwiek z
nich na nią patrzył, zapominała, że w ogóle umie mówić. Mierzył ją wzrokiem
przez dłuższą chwilę i gdy już myślała, że nadchodzi cięta riposta, on po
prostu spytał:
- Gdzie jest Lena?
Wskazała palcem na główne wyjście z domu, a on po
prostu sobie poszedł. Stała tak i gapiła się bezsensownie w miejsce, gdzie
jeszcze przed chwilą mijał Bill, a wcześniej jej przyjaciółka. Boże, ona za
każdym razem spodziewała się czegoś innego, a zupełnie inne rzeczy się działy.
- Zwariować z nimi można. – usłyszała od Toma i
zamknęła usta, nagle zdając sobie sprawę, że była tak zaskoczona, że aż jej
szczęka opadła. – Przykro mi, że musiałaś tego słuchać, ale on najczęściej ma
gdzieś zasady dobrego wychowania. – dodał, odwracając się do niej, wzruszając
przepraszająco ramionami. Dlaczego za niego przeprosił? W ciągu tych kilku
minut zdążyła zrozumieć, że Bill bezpodstawnie go o coś oskarża i wcale nie
jest między nimi różowo. Cholera, znowu zgubiła wątek.
- Jasne, spoko, ja i tak nic nie rozumiem, więc
nie masz za co przepraszać. – rzuciła z głupią miną.- Co mi się wydaje, że coś
wiem, to się okazuje, że jednak tak nie jest. Jasne. – machnęła ręką
lekceważąco, próbując się uśmiechnąć. – Wszystko jedno.
Tom roześmiał się ze zrezygnowaniem.
- Jeszcze trochę. – powiedział nagle, wzdychając.
– Ten cały burdel dochodzi do krytycznego momentu. Będzie wielki rozpierdol, a
potem będzie dobrze. – jakie „dobrze”? On był chyba ponadprzeciętnie optymistyczny,
jeśli myślał w taki sposób. Cóż, ona taka nie była. Wiedziała tylko, że ją
ciągnie do tego człowieka, a to na pewno nie skończy się „dobrze”. I to, że
Lena kocha tego dziwoląga też. Gdyby się nad tym wszystkim zastanowić, to tutaj
nic nie miało radosnej perspektywy przyszłości.
Wsypał marchewkę do sosu, który wciąż słabo
bulgotał na ogniu, a ona sobie przypomniała, po co tutaj w ogóle stoi.
- Skąd się tego wszystkiego nauczyłeś? – spytała,
woląc znowu zmienić temat, zanim znowu zacznie się dołować myślą, że okłamała
rodziców po to, by móc się ślinić do jakiegoś mężczyzny. W sumie w wielkim
skrócie tak to wyglądało. Wcale nie była lepsza od Leny.
- Czego „tego”? Gotowania? – gdy skinęła głową, on
znowu wzruszył ramionami. – Po prostu lubię dobrze jadać. A skoro ten cymbał
pozbawił nas restauracji, musiałem zacząć dobrze gotować. – drewnianą łyżką
przez chwilę mieszał zawartość garnka. – I tak naprawdę to lubię to robić, więc
jakoś mi to nie przeszkadza, że on się trzyma z daleka od kuchni. – nabrał na
łyżkę trochę sosu, podmuchał na niego, by ostygł i podstawił go pod nos
Katariny, której natychmiast zrobiło się ciepło. – Spróbuj. Dzisiaj na ostro.
Dodam jeszcze ogórki kiszone. – chyba była zboczona. Czemu zlizywanie sosu z
łyżki kojarzyło jej się z lizaniem czegoś innego? Niech to szlag, z tym
człowiekiem było coś nie tak. Och, cholera, ostre. – Przesadziłem z cayenne? –
spytał, otwierając szeroko oczy, gdy się zakrztusiła poważnym pieczeniem w
gardle. – Ups.
Uniosła kciuk do góry, mając na myśli smak i
odwróciła się, by nalać sobie na rękę wody z kranu. Ostre!
- Jest dobre, tylko... – urwała, kaszląc
gwałtownie, aż jej oczy zaszły łzami. – nie przepadam za aż tak palącymi
rzeczami... – wychrypiała, spijając wodę z ręki.
- Och, wybacz, nie miałem pojęcia. – usłyszała
zamykającą się lodówkę i brzęk szkła i po chwili dojrzała przed sobą szklankę z
mlekiem. – Ponoć działa.
- Dzięki. – wypiła to dosłownie jednym haustem. –
Jak już mi się przepalą kubki smakowe, to ci zjem cały garnek sosu, obiecuję. –
stwierdziła, uśmiechając się, gdy mleko jednak trochę ostudził ogień w jej
ustach.
- Nie musisz się poświęcać, ale uprzejmie dziękuję
za dobre chęci. – wyszczerzył do niej zęby, samemu próbując sos. Ryknęła
śmiechem, gdy tym razem to on się zakrztusił. – Och, kurwa, przesadziłem!...
Przy obiedzie
towarzyszyła nam duża ilość płynów, by jakoś się ostudzić po wyjątkowo ostrym
sosie węgierskim. Tom i Bill nie odzywali się praktycznie w ogóle, ja
próbowałam jakoś się dogadać z Katariną, ale pomysł spalił na panewce, więc po
prostu siedziałam naburmuszona, dłubiąc widelcem w talerzu. Miałam wrażenie,
że, gdy byłam na dworze, coś mnie ominęło. Z drugiej strony bliźniacy nigdy za
bardzo nie rozmawiali, większość czasu raczej się kłócili. Dzisiaj jednak
czułam dziwne napięcie z każdej strony i to chyba nawet miało sens. W końcu Kat
i Tom byli razem, kiedy ich opuszczałam, więc może słyszała ich rozmowę, czy
raczej walkę i... i nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Świetnie. Jasne,
trzymajcie w niewoli biedną Lenę i ukrywajcie przed nią, co robicie i miejcie z
niej pożytek mimo wszystko.
Odsunęłam
gwałtownie krzesło, rzucając serwetką na
talerz. Trzy głowy podniosły się znad jedzenia, by na mnie spojrzeć, ale je
zignorowałam. Jak już sobie stworzyli kącik milczenia, to niech sobie tak
siedzą. Ja umywam od tego ręce.
Szturmem
wypadłam z jadalni i uznałam, że najlepszym miejscem na ucieczkę będzie taras
naprzeciw sypialni. Usiądę sobie na kanapie w rogu i nikt mnie tam nie
znajdzie, a co za tym idzie – będę mogła się w spokoju powściekać. Wybrałam
sobie okrężną drogę przez bibliotekę, znajdując w niej jakieś bezsensowne, tanie
romansidło, którym postanowiłam zapchać sobie mózg i dziarsko ruszyłam na
taras. Jeśli tylko przestanę się wściekać, może wyjdzie z tego całkiem ciekawe
popołudnie z dala od ludzi?
Ze cztery
godziny później lektura okazała się być cholernie wciągająca, a ja niemal z
zapartym tchem śledziłam losy bohaterki urodzonej w czasach Bizancjum. Naprawdę
nie miałam zielonego pojęcia, co taka pozycja robiła w bibliotece Kaulitzów,
ale nawet dobrze się stało. Brakowało mi tylko czegoś do picia i przekąsek i
byłabym prze szczęśliwa.
- Tutaj
jeszcze nigdy cię nie szukałem. – usłyszałam zdziwiony głos młodszego bliźniaka
i spochmurniałam. Hej, ta książka była naprawdę dobra i przysięgam, że nie
chciałam, by mi została przerwana przez jakiegoś świra, który pewnie zechce
mnie wykorzystać seksualnie. No bo o co innego może chodzić? – Czemu mnie
ignorujesz?
Powoli
oderwałam wzrok od książki, by zmierzyć nim Kaulitza, o dziwo ubranego w inny
zestaw, niż ten, który miał podczas obiadu. Miał na sobie czarną bluzę, zwykłe
jeansy i bejsbolówkę na głowie. Nie miałam pojęcia, na cholerę mu to było, choć
i tak musiałam przyznać, że wyglądał nieźle.
- Bo mieliście
na mnie wyjebane podczas obiadu, a teraz czytam książkę, która jest absurdalnie
dobra. – machnęłam mu przed nosem okładką, na co on uniósł brew, patrząc na
mnie sceptycznie. – To wy macie coś takiego w bibliotece, nie ja, więc
wybacz... Wybierasz się gdzieś? – spytałam, znów obrzucając go leniwym
spojrzeniem. Uśmiechnął się do mnie lekko i wzruszył ramionami.
-
Powiedziałem, że zrobimy inaczej, więc robimy inaczej. – wyciągnął z kieszeni
kluczyki do Range Rovera i pokazał mi je. – Jedziesz ze mną?
><><><><><><><><><><><><><><><><
Miałam napisać jakieś przezajebiste życzenia świąteczne, ale straciłam dobry humor, więc pierdolę taki interes.
Wesołych Świąt!
Mam nadzieję, że to nie przeze mnie. Jesli tak to przepraszam, mogłam nie dzwonić czy coś tam.
OdpowiedzUsuńLubię ten rozdział. Naprawdę. I w sumie wiem co będę robić jeśli będzie mi się nudzić. Będę sobie siedzieć i to czytać. Najpierw jednak bezczelnie skopiuję wszystko do worda i podreptam sobie wydrukować.
Kocham Cię, wiesz?
Lena mnie rozpierdala. W ogóle każdy z bohaterów w tej historii mnie rozpierdala na łopatki i części pierwsze. Uwielbiam to co piszesz i jak piszesz.
I jestem tak wybitnie chujowa w komentowaniu, że już chyba lepiej jak tego nie robię wcale. Coś tam. Kurwa, jak ja masakrycznie bredzę. Przepraszam.
Życzę Ci weny i od razu mówię. W sprawie wiadomej rzeczy, możesz pisać w każdej chwili, bo z pomocą Tobie ruszę w każdym momencie.
Kocham Cię, Misiaku. Mocno, NAJMOCNIEJ.
W końcu jestem na bieżąco! ;D
OdpowiedzUsuńDobra.. odcinek genialny... zwłaszcza ta część, gdy Tom i Katarina wymieniali się dwuznacznościami! no kocham! ;D W sumie to nie wiem, co napisać.. zdziwiło mnie to, że Bill do niej przyszedł mimo ich kłótni. I normalnie z nią rozmawiał. Czyżby coś się u młodszego Kaulitza zmieniało? Milusio xD Ciekawi mnie, co też Harry zrobił takiego?! Aż mnie skręca i mam nadzieję, że w końcu się tego dowiem ^^ No i ostatnie! Bill zabiera Lenę na wycieczkę?! Jeeeej! Duży krok naprzód ;D
CZEKAM na nexta! ;D
BuŹka! ;*
no no no akcja się rozkręca:D Ciekawe co Tom i Kat będą robić kiedy będą sami w domu:D ojj tylko świntuszenie mi w głowie:D chyba już powinnam zamilknąć i o tym nie pisać;) btw odcinek genialny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
D.
Przyznam się bez bicia, że nie mogłam się skupić na czytaniu tego odcinka, bo załatwiałam sobie partnera na studniówkę... Nie chcesz wiedzieć, jak poszło :)
OdpowiedzUsuńNo, ale czytałam. Iiii... No i się podobało. Ciekawa jestem, jaki plan ma Bill, co on knuje? ;>
A Katarina za bardzo się napaliła na tego Toma :D I on chyba na nią też :D
Czekam na następny rozdział. Pozdrawiam i wesołych :)
Chyba powinnam się przekonać do Katariny, bo jest jej tu coraz więcej, na razie mi to nie bardzo wychodzi, ale zobaczymy, może w przyszłości się to zmieni. Ciekawi mnie, gdzie Bill chce zabrać Lenę, świetnie, że się jakoś stara. Mam nadzieję, że słowa Toma na temat 'wielkiego bum i poprawy sytuacji' się sprawdzą.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny rozdział, wesołych świąt <3
K.
Świetny początek, jak Lena wyzywa go od idiotow, tylko szkoda, że robi to w myslach. Chociaż może nie, Kaulitz jest nieobliczalny:D dalej też jest ciekawie. Podobala mi się gra słowna Toma i Kat, miałam nadzieję na więcej, ale to może następnym razem^^ Gdy Bill pojawił się w kuchni powietrze zgestnialo. Tyle testosteronu w jednym miejscu...Przez moment myślalam, że dojdzie do rekoczynow. I dobrze, że Kaulitz nie naskoczyl na Kat. Zastanawia mnie skąd u nich tak wyszukana literatura, może Byl czyta na dobranoc? Kto go wie, dziwny jest. Och już nie mogę się doczekac, co będzie na tej ich wspólnej wycieczce. Mam nadzieję, że będzie się działo:D sorry za wszelkie błędy, to wina telefonu, który jest prostakiem i plebsem-.-"
OdpowiedzUsuńPzdrawiam Edyta